Jace first attempted to propose to Clary in 2012, during Isabelle and Simon’s engagement party, and though they were interrupted, Clary told him that the answer was no upon their return, surprising Jace. Clary had been having ominous dreams of her death and feared leaving him in pain. What if Clary doesn't remember everything at the moment when she sees a rune on Jace's neck? Personally, I think, it was kind of a long process. I tried to s The pregnancy. Clary had seen countless movies about a girl getting pregnant. How dramatic they made it seem. God. It was like those girls were dying. But those movies did not prepare her for the people she had to put up with. Morning sickness, sucked but hey. Cramps, had sucked since she was 13, so that was nothing. But Jace, and everyone else. [Turn the quality to 720p]Instagram:@omgclace@clarysblondeCopyright Disclaimer Under Section 107 of the copyright act 1976, allowance is made for "fair use" Kiedy jestem w szkole i mam zly dzien potrafie nauczycieli zgasic w 2 slowach :-) W klasie mam najlepsze. Jestem tez strasznie przewrazliwiona i opiekuncza. Zwlaszcza do moich przyjaciol i rodziny, ale najbardziej opiekuncza jestem w stosunku do mojej parabatai. The JACE 8000 controller operates with Niagara 4, the latest version of the Niagara Framework, for optimum performance. In larger facilities, multi-building applications and large-scale control system integrations, Niagara 4 supervisors can be used with JACE 8000 controllers to aggregate information, including alarms, and historical and real . Dziś piątek i mam dla was dwie wieści. Pierwsza. Jestem pewna tego, że ten post przyprawi was o nie małe zdziwienie ( lekko mówiąc...) T aaa, ta moja kochana wyobraźnia.... Druga. Jeśli pod tym postem pojawi się 14 komentarzy ( wiem jestem wymagająca, ale wiem, że na pewno będzie więcej) jeszcze dziś dodam kolejną część opowiadania. Komentujcie. Miłego czytania. Will po kilku dniach opuścił salę chorych. Zmarniał. Był markotny i małomówny. Nie chciał z nikim rozmawiać. Zamykał się w swoim świecie i szkicował. Nikomu jednak nie pozwalał choćby spojrzeć na owe szkice. Mało jadł. Stawał się cieniem samego siebie. Zaczynały mu wystawać kości biodrowe. Dzień w dzień pytał się czy coś wiadomo na temat Katariny. Gdy nikt nie odpowiadał mruczał pod nosem "Dlaczego mnie nie zabiła ? To gorsze niż niełaska Michała." Nie lepiej miewali się państwo Dovebay. Katarina była ich jedynym dzieckiem. Oni jednak pisali cały czas z Clave i szukali córki. Dnie spędzali w bibliotece szukając sposobu na ocalenie córki. Pewnego dnia wszyscy siedzieli w bibliotece, gdy na środku pokoju pojawiła się łuna światła. Zapach czystego powietrza lasu wypełnił pomieszczenie. Po chwili światło zniknęło, ale na środku pokoju stał Jonathan - brat Clary. - Williamie Luke Herondale. Jesteś idiotą ! - powiedział na wstępie widząc siostrzeńca - Myślisz, że tego nie wiem ? Straciłem Katarinę. - mruknął nie wzruszony słowami wuja - Jeśli nie weźmiesz się w garść możesz stracić również dziecko. - wypalił białowłosy podchodząc do siedzącego na fotelu Willa - Co ? Dziecko ? Jakie dziecko ? - zapytała Clary patrząc na swojego brata - Przecież wiesz jak tworzy się dzieci. - mruknął rzucając jej szybkie spojrzeniem - Will i Kati się zabawili i przez to mała jest teraz w ciąży. Sama o tym nie wie, ale Lilith wie. Dlatego jeszcze żyje, ale krew Lilith może jej zaszkodzić, a na pewno zaszkodzi dziecku. Stanie się drugim Sebastianem Morgensternem, jeśli nie odbijemy Katariny. Will rozumiesz ? Możesz stracić i ukochaną, i swoje własne dziecko. - Jonathan lekko nim potrząsnął - Jak mamy ją znaleźć ? - zapytał i zamknął szkicownik - Od tego tu jestem, ale trzeba się pośpieszyć. - Co mi zrobiłaś ? - zapytała Katarina, gdy do jej pokoju - celi weszła Lilith - Nie rozumiem pytania. - odparła obojętnie demonica. - Moja miesiączka. Spóźnia się. To już trzy tygodnie. Co mi zrobiłaś ? - powtórzyła pytania - Ja nic, ale twój ukochany Will tak. - uśmiechnęła się i spojrzała na nią - Zrobił ci dziecko. Jesteś w ciąży moja droga. Tylko dlatego żyjesz. - Co zmienia moja... Mój stan. - do Katariny nie dotarło to, że jest w ciąży mając niespełna 17 lat. - Dużo zmienia. Nie zadawaj więcej pytań. - powiedziała zostawiając ją samą Nicole siedziała patrząc w okno. Zastanawiała się czemu jej mata tak dba o Katarinę, którą przecież obiecała jej zabić. Od kilku dni obserwowała również, że Lilith dodawała do jedzenia młodej Dovebay swoją krew pod różnymi postaciami. Jej natomiast przestała ją podawać, przez co Nicole czuła się znów opuszczona i osamotniona. Następnego dnia postanowiła coś z tym zrobić. Gdy Lilith szła do pokoju Katariny z tacą z obiadem Nicole zaszłą jej drogę. - Daj mamo. Ja jej to zaniosę. Nie można w końcu pozwolić jej na myślenie, że sama matka wszystkich demonów jej usługuje. Odpocznij lub zaplanuj kolejne kroki naszego planu. Ja jej to zaniosę. - powiedziała starając się brzmieć przekonująco - Dobrze, masz. Nie dręcz jej tylko. Stała się bardzo cenna dla mnie. - powiedziała i odeszła do swojego pokoju Nicole wzięła tacę i sprytnie ją podmieniła. Po czym schowała posiłek zawierający krew Lilith dla siebie dając jej zwykły bez żadnych dodatków posiłek. Weszła do pokoju i bez słowa postawiła obiad na stole. Nie odezwała się ani słowem. Wyszła z pokoju i szybko pobiegła do siebie. Posiliła się posiłkiem zawierającym krew Lilith i uśmiechnęła się czując działanie krwi demona. - Dobra, ogarniam sytuację. - mruknął Jonathan i przekrzywił głowę patrząc na mapy Wenecji - Demony pewnie były z Edomu. Trzeba poruszyć piekło. - mruknął i spojrzał na Magnusa - Nie będę prosił o pomoc mojego ojca. - odmówił Magnus i założył ręce na piersi - A kto powiedział, że ty ? - zapytał Jonathan i uśmiechnął się - Ja to zrobię, ale wiesz, mnie Asmi nie posłucha i nie przyjdzie. - Asmi ? Nazywasz Wielkiego Demona skrótem jego imienia ? Znów zgubiłeś rozsądek ? - zapytał Richard mierzą wzrokiem brata - Uspokój się. Stary demon nie zrobi mi krzywdy. - białowłosy machnął ręką - Nie utrzymam go w panowaniu. Wyrwie mi się. Może być nie przyjemnie. - zauważył posępnie Magnus - Jak mnie tknie będzie się zbierał przez wieki. - Jonathan odchylił kołnierz koszuli od szyi i pokazał znak Kaina w miejscu łączenia szyi z karkiem. - Widzisz ? Nic mi nie będzie. Uspokojone moje rodzeństwo ? - zapytał i z miłością spojrzał na swoją siostrę. Clary siedziała na kolanach swojego męża w fotelu i patrzyła na brata. Gdy na nią spojrzał wstała i przytuliła go mocno chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Wszyscy zdumieli się jej reakcją. Wszyscy prócz Jace'a, Jonathana i Richarda. Starszy brat otulił ją ramionami i pocałował ją w czubek głowy. - Hej malutka. Wszystko będzie dobrze. - powiedział kojącym głosem - Asmodeusz będzie chciał coś na wymianę. Co mu dasz ? - zapytała patrząc na niego - Wspomnienie, o którym chciałbym zapomnieć, ale nie mogę. Ono bardzo mnie boli, ale z drugiej strony tamtego mnie napawało dumą, szczęściem. Jest dość mocne by je chciał. - Co do za wspomnienie ? - zapytał Richard - To... to kilka wspomnień. Trzy najgorsze moje zabójstwa. - mruknął i spuścił oczy - Hogde, Amatis i... Maks. - Chcesz zapomnieć o moim bracie ? - zapytała Izzy czując się jakby nigdy go nie miała w obecnym momencie - Chce zapomnieć to co czułem, gdy to robiłem. Świadomość tego zawsze będzie ze mną. Mam dość piękne ślady, które mi o tym wspominają. - mruknął posępnie i wskazał swoje plecy - Dobrze, a jeśli mu to nie wystarczy ? Jeśli będzie chciał coś z pozytywnych wspomnień ? - zapytał Simon - No cóż kilka dni z mojej kuracji może odejść w zapomnienie. Zwłaszcza setne słuchanie o Bambim. - potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko - Nie wnikajmy. - podsumował Maks i spojrzał na wuja Magnusa - Wezwiesz go? - Tu i teraz ? - zapytał czarownik - Nie. Chodźmy do Sanktuarium. - rzucił Henry Sanktuarium w Instytucie weneckim było to prostokątne pomieszczenie. Marmurowe ściany i drewniana podłoga były dość chłodne. Pod ścianą stał prosty drewniany stół i krzesła. Na nim leżały jakieś księgi, zapewne z nazwiskami Podziemnych, których warto znać i różnymi kontaktami, wieczne pióra i czyste kartki papieru. Źródłem światła były zapalone świece. - Dobrze. Mam nadzieje, że wiesz co robisz. - odparł Magnus i wyszedł na przód. Złożył ręce jak do modlitwy. - Ojcze mój. Ojcze mój który jesteś w piekle, niech się nie świeci imię twoje. Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w piekle tak i w Edomie. Nie odpuszczaj mi grzechów, bo w tym ogniu ogni nie będzie miłosierdzia, ni współczucia, ni odkupienia. Ojcze mój, który toczysz wojnę na wyżynach i nizinach, przybądź do mnie teraz. Wzywam cię jako twój syn i biorę na siebie odpowiedzialność za to wezwanie. Pod ścianą Sanktuarium przesuwał się cień. Wyłoniła się z niego postać. Taka sama jak wtedy w piekle : blada jak śmierć, w białym garniturze. Spinki do mankietów tym razem były jednak w kształcie głów kozła. Twarz nie zmieniła się - dalej wyglądała jakby na kości naciągnięto mocno bladą skórę. - Kiedyś w Edomie, mówiłeś, że się nie spotkamy już więcej. No cóż, kiedy dowiedziałem się, że Michał odebrał mi twoją duszę po śmierci pomyślałem, że tak może faktycznie się stać, a tu nie. - powiedział i spojrzał władczo na Magnusa - Również nie jestem z tego faktu zadowolony. - odparł Magnus - A ja jestem właśnie zadowolony. - przerwał mu Asmodeusz - Przepraszam, że się wtrącę, ale to ja mam do ciebie interes. - przerwał Jonathan i stanął krok przed Magnusem - Magnus tylko cię przywołał dla mnie. - Potomek Fairchildów. Dawny synalek Lilith. Proszę, proszę. A cóż to za "interes" masz ze mną. - Lilith i ty jesteście panami Edomu. Chce być odciął ją od zasobu demonów. Dam ci w zamian wspomnienia. I jeszcze jedno. Powiedz gdzie jest, bo inaczej historia się powtórzy. - Grozisz mi ? - zapytał pewny siebie demon - Lilith porwała Nocną Łowczynię, która jest brzemienna. Karmi ją swoją krwią pewnie. Będzie drugi Sebastian. Znów Edom może zostać zniszczony z mieszkańców. - Faktycznie. Gdy stało się to za pierwszym razem bardzo mnie to zdenerwowało... Dobrze. Powiem gdzie się ukrywa. Ale najpierw wspomnienia. Jakie chcesz mi oddać ? - Pełne bólu o jakim nie śniłeś. - odparł hardo Jonathan - Doprawdy ? Więc pokaż. - demon wyciągnął rękę do Jonathana. Gdy ją ujął poczuł, że te trzy wspomnienia, o których chciał zapomnieć stają mu przed oczami. Poczuł ból w głowie. Krzyknął z bólu. Po chwili nie pamiętał o czym tak właściwie chciał zapomnieć. Demon puścił go z uśmiechem. - Faktycznie. Przepełnione bólem aż wykręca. - mruknął i zaśmiał się gorzko - Powiesz gdzie jest Lilith teraz ? - zapytał Magnus podchodząc do zmieszanego Jonathana - Oczywiście. Proszę. - podał mu coś. Jak się okazało było to małe czarne pudełeczko. - W środku jest proch. Gdy go wsypiecie do ognia i zaznaczam zwykłego ognia, przeniesie was do jej obecnej kryjówki. Co do sprawy demonów, wzięła już kilkanaście tysięcy ich. W Edomie pozostała jedna trzecia całkowitych sił. Nie dostanie ich. - przerwał i zaczął oglądać swoje paznokcie - Mam również i do was prośbę. Odeślijcie ile się da demonów do Edomu. Nie mam ochoty na kolejne odnawianie liczebności demonów. - A co jeśli nie odeślemy ich, a spalimy w niebiańskim ogniu ? - zapytała Clary beztrosko bawiąc się zabezpieczonym Michałem - No to przepadną. - Asmodeusz rozpostarł ręce i uśmiechnął się, gdy wszyscy nagle napięli mięśnie gotowi do walki - Nie chcę walczyć. Po prostu was żegnam. - i zniknął - A więc mamy coś co pomoże odbić moją kochaną Katarinę. - rzucił Will - Z którą uprawiałeś seks i z którą masz dziecko. - dodała Daphne - Gdyby nie nasza obecna sytuacja miałbyś kłopoty młodzieńcze. - Nie spodziewałem się niczego innego. - mruknął Will nieobecnie - No i chyba pani nie myśli, że nie wezmę odpowiedzialności za to dziecko ? W dodatku za niecałe pół roku będę dorosły w sensie prawnym. - Szkoda, że tylko w prawnym. - mruknął Josh - Szkoda, że nie znasz prawa. - odciął się Will - Skoro będę dorosły i będę ojcem dziecka Clave nie będzie mogło go zabrać Kati, jeśli będzie je chciała. Jeśli i mnie i dziecko odprawi to mam nadzieję, że rodzinka mi pomoże. - Jak pomoże ? - zapytał Magnus - Myślisz, że zostawiłbym własne dziecko ? - zapytał i wyszedł z Sanktuarium zostawiając ich samych - Może jednak jest bardziej dorosły niż myślałaś Daphne. - rzucił Jace i uśmiechnął się do żony Will poszedł do pokoju. Z szafy wyciągnął strój bojowy. Zrobił dokładne oględziny stroju. Sprawdzał wszelkie sprzączki, klamry, suwaki i inne metalowe zapięcia oraz wszelkie części, które mogły zostać uszkodzone. Właśnie czyścił zapinkę, która była pochlapana krwią, gdy do jego pokoju zapukał ktoś. - Proszę. - powiedział nie odrywając się od zapięcia - Will, synu. - usłyszał głos matki. Nie podniósł na nią wzroku. - Wiem, że ci ciężko. Katarina została porwana pięć tygodni temu. Nie wiadomo co Lilith jej zrobiła. Jej i dziecku. Waszemu dziecku. - dodała po chwili i usiadła koło niego. - Zdecydowaliśmy, że jutro wypróbujemy ten proszek, a więc i zaatakujemy Lilith. Clave wie o tym przedsięwzięciu. Wie też o sytuacji Katariny i zgodzili się, byśmy sami się nią zajęli. W razie czego Cisi Bracia nam pomogą, ale... - Clary zawiesiła głos co spowodowało, że Will na nią spojrzał - Ja i twój ojciec jesteśmy zgodni, że ty i Katarina jak na razie po tej akcji, wiec gdy ją odbijemy nie bierzecie udziału w walkach. - Co ?! Mamo, ja mogę walczyć! - rzucił Will i raptownie wstał - Will tu chodzi o tę dziewczynę. Zabierzesz ją do Miasta na oględziny. Musimy wiedzieć, czy z dzieckiem wszystko w porządku. Jeśli Lilith podała twojej ukochanej krew demona ona i dziecko mogli odnieść poważne skutki tego. Twoje dziecko może być nawet pół demonem, przez co Clave każe je pewnie zabić, ze strachu przed kolejnym potworem jakim był Sebastian Morgenstern. - Nie pozwolę im zabić mojego i Katariny dziecka. - wymruczał - Więc pojedziesz z nią do Miasta i w razie czego poprosisz Ojca o pomoc. - Clary położyła swoją dłoń na jego ramieniu i mocno ucisnęła. - Dobrze. - powiedział po chwili ciszy - Muszę się przygotować do jutrzejszego ratunku. Katarina całe dnie leżała na łóżku. Była niezwykle senna przez pierwsze dni. Po chyba trzecim tygodniu znacznie się jej polepszyło. Całe dnie rozmyślała o tym co właśnie robi Will. Tęskniła za nim. Potęgowało to jeszcze jej stan - ciąża. Była już w piątym tygodniu ciąży. Czasami stawała przed lustrem i patrzyła na swój brzuch gdzie rozwijało się dziecko jej ukochanego. Martwiła się, że Will wiedząc, że jest z ciężarną dziewczyną porzuci ją. Zostawi z dzieckiem, które Clave będzie mogło jej odebrać, bo sama w świetle prawa jeszcze była dzieckiem. Choć też myślała, że demonica odbierze jej dziecko i już nigdy go zobaczy gdy się urodzi a Will nie zdąży jej znaleźć. Z każdym dniem miała coraz mniejszą nadzieję, ale ten płomyk dalej płoną i wyczekiwał złotowłosego chłopca o pięknych chabrowych oczach. - Wszyscy gotowi ? - zapytała Clary. Mieli właśnie iść na misję ratunkową Katariny. Uzbrojeni najlepiej jak się dało podzielili się na dwie grupy. Ona, Jace, Jonathan, Alec, Magnus, państwo Dovebay, Will i Richard mieli iść na spotkanie Lilith. Reszta a więc Izzy, Simon, Sebastian, Maks, Marion, James i Josh mieli zostać w Instytucie na wszelki wypadek ataku ze strony Lilith. - Tak. - potwierdził Will dotykając przypiętego do pasa Gabriela - Powtórzmy plan dla pewności. - rzucił Jace. - A więc wchodzimy do paszczy lwa, a więc do kryjówki Lilith. Potem rozdzielamy się i przeszukujemy w poszukiwaniu Katariny. Ten kto ją znajdzie kontaktuje się z resztą przy pomocy magicznego światła lub run albo po prostu krzyknie. Zbieramy się i Clary nas przenosi tu. Jakby były jakieś problemy to ja, Clary lub Jonathan przejmujemy dowodzenie. - A to niby czemu ? - zapytał Henry - To moja córka. - I właśnie dlatego. Nie możemy pozwolić by emocje przysłoniły nam racjonalne myślenie. Ja przeżywałem to wiele razy i wiem co mówię. - tu spojrzał na swoją żonę, która dmuchnęła na kosmyk rudych włosów omijając go wzrokiem. "Jaka ona czasem jest nie poważna."pomyślał i uśmiechnął się. "To w niej kocham chyba najbardziej. Nic się nie zmienia przez te lata." - No więc Magnusie zaczynaj. Czarownik odpalił świecę. Wziął czarne pudełko z proszkiem od Asmodeusza i postukał w nie. - Radziłbym, aby osoby nie związane z tym ryzykownym wyjazdem się odsunęły na pewną odległość. Nie mam pojęcia jak to ma działać. - mruknął i patrzył jak grupa, która miała zostać odsunęła się znacznie. Westchnął ciężko. Wziął na rękę odrobinę pyłu i rzucił ją w ogień. Spaliła się bezsilnie. - Wsyp całość. - mruknęła Clary - Asmodeusz pewnie nie dał nam proszku, który by nas wiecznie przenosił do Lilith. Magnus z obojętnością wysypał całą zawartość czarnego pudełka do ognia świecy. Mgła ich otoczyła. Przenosili się. Clary poczuła podłogę z drewna pod stopami. Pewnie stanęła i się rozejrzała. Jace i Jonathan pewnie stali koło siebie. Reszta zbierała się z ziemi. Clary zobaczyła półki z książkami. Kanapę i stolik kawowy. Nieco dalej był aneks kuchenny. Nigdzie nie wdziała drzwi, tylko kręcone schody na górę. Dostała silnej migreny. - Tu na pewno jest Lilith. Albo była bardzo niedawno. - mruknął Jonathan. Złapał się karku i wykonał ruch jakby go rozluźniał. - Runa ? - zapytała Clary widząc jak Will również rozciąga mięśnie karku i szyi, a Richard krąży głową, by rozluźnić szyję. - Boli cię głowa. - mruknął jej straszy brat - Will, ty i Richard ze mną na górę. Wy sprawdzicie dół. - Nie ma mowy. - mruknął Alec - Idę z wami. Nie pozwolę na odcięcie od pleców. - stanął koło kręconych schodów - Szybko na górę. Will nie potrzebował dalszej zachęty. Wbiegł po schodach. Słyszał za sobą swoje wujostwo więc pewnie wszedł na piętro. Składało się ono z korytarza i kilku drzwi. Stąpał cicho. Po chwili reszta dobiegła. Właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi i zobaczył Nicole. Była zdziwiona, blada i miała czarne oczy, jeszcze czarniejsze niż kiedy widział ją ostatnio. Zdziwiła się ich widząc i szybko wyjęła zza pasa miecz. Przyjęła postawę i uśmiechnęła się do nich złowieszczo. - Nie wiem jak nas znalazłeś, ale pożałujesz wejścia na teren Lilith. - powiedziała - Gdzie Katarina ? Jak szybko odpowiesz to szybko umrzesz. - warknął blondyn wyciągając zwykły miecz, aby nie wydać swojej nowej broni - Nie powiem. A może jej tu nie ma ? Może jest już dawno w piachu ? Albo w morzu ? Albo zwierzęta właśnie obgryzają jej kości ? Albo się gdzieś wykrwawia na śmierć ? Lub... - Will natarł na szatynkę. Zaatakował szybko i mocno. Nicole odskoczyła i go zaatakowała. Will zrobił blok i poczuł, jak jego wuj Jonathan ciągnie go do tyłu. - Może ze mną powalczysz małoletnia szmato Lilith ? - zapytał ze złośliwym uśmiechem i zaatakował ją, ale nie tak łatwo jak mogło by się zdawać. Zranił ją w nadgarstek sprawiając, że zasyczała z bólu. Powalił ją szybkim ruchem. Wykorzystał tę chwilę i spojrzał na Willa. - Szukaj Katariny. Alec idź z nim. Richard zabawimy się. - mruknął i podszedł do Nicole. Za pomocą czubka miecza podniósł jej podbródek. - Gdzie jest Katarina Dovebay ? - zapytał twardo - Nic nie powiem. - mruknęła dziewczyna - Gdy wróci Lilith was pozabija. - mruknęła i rzuciła szybko sztyletem w Jonathana Uchylił się, ale również ją puścił. - Szukaj jej. My się nią zajmiemy. - rzucił Richard i stanął koło Jonathana - No braciszku, w końcu mamy zabawkę. - zaśmiał się białowłosy i natarł na szatynkę Will pobiegł do pierwszych drzwi i je otworzył - w pokoju nie było Katariny. Nie patrząc dalej na pokój przeszedł do drugiego. Również był pusty. - Kati ! - krzyknął i z hukiem zamknął drzwi. Jak zauważył zamknięte drzwi otworzyły się, gdyż zawias puścił. Katarina usłyszała, że coś się działo na korytarzu. Wstała z łóżka i nasłuchiwała. Usłyszała zaskoczony głos Nicole. Potem głos jej anioła. Serce jej zamarło. Usiadła koło ściany przy zamkniętych drzwiach. "Jest." pomyślała. Usłyszała zgrzyt metalu - walczyli. Potem nie znany jej głos, którego się przestraszyła, gdyż brzmiał zimno i obco. Otwierane drzwi. Potem kolejne i huk. Zlękła się. Usłyszała jak ją zawołał. Will ją wołał. Jej anioł jej szukał. Uderzyła pięścią w drzwi. - Will ! - krzyknęła Usłyszał ją. Jej krzyk. Dobiegał z końca korytarza. Pobiegł do ostatnich drzwi. - Kati ? - spytał nie wierząc swoim uszom. - Jestem tu kochany. Drzwi są zamknięte. Nie mogę ich otworzyć. - usłyszał ją - Odsuń się. Otworze je. - wyszeptał i przyklęknął przy drzwiach ze stelą - Znalazłeś ją ? - zapytał Alec patrząc na walkę Jonathana i Richarda przeciw Nicole - Tak. Za minutę. - mruknął i skończył runę otwarcia. Zamek poruszył się. Usłyszał trzask. Przekręcił gałkę od drzwi. Katarina siedziała na podłodze koło drzwi. Serce jej waliło jak młotem. Usłyszała jak poruszył się mechanizm zamka. Serce jej stanęło, gdy gałka się poruszyła. Podniosła wzrok i zobaczyła Willa. Był chudszy niż pamiętała. Twarz zmarniała. Poczuła ukłucie w sercu. - Kati ? - zapytał miękko i padł koło niej na kolana - Kati, czy to na prawdę ty ? Will wszedł i zobaczył skuloną koło ściany ukochaną. Poniosła na niego wystraszone oczy. Była blada. Wystraszona. Padł koło niej na kolana i zapytał. - Kati, czy to na prawdę ty ? Dziewczyna pokiwała głową. Po jej policzku spłynęły łzy. Will gwałtownie przytulił ją do siebie. Wtulił ją w siebie. Otulił ramionami. Pocałował w głowę. Poczuł na policzkach łzy. - Już kochanie. Wszystko co złe się skończyło. Jestem tu. Będę koło ciebie już na zawsze. Spokojnie. - poczuł ja dziewczyna gwałtownie zaczynał płakać wtulając się w niego - Will, ja muszę ci coś powiedzieć. - wyszeptała i odsunęła się kilka centymetrów od niego - Will ja jestem w ciąży. - wydukała w końcu Spodziewała się, że Will puści ją i powie, że to koniec. Tymczasem wstał podnosząc ją delikatnie i przytulił do swojej piersi. - Wiem. - powiedział już bardziej opanowany - Wiem i to nie zmienia, że cię kocham, chyba że ty już nie chcesz być ze mną... - mruknął gdy ona przytuliła się do niego i pocałowała w kącik ust - Kocham cię. - wyszeptała gdy łzy przecięły jej policzki - No paro zakochanych na dół, bo jak Lilith faktycznie wróci... - Ludzie szybciej. Lilith jest w budynku ! - krzyknął z dołu Magnus - Prorok. - rzucił Alec i rozłożył ręce, gdy o ścianę koło drzwi uderzyła zakrwawiona Nicole. Zostawiła na ścianie plamę krwi i zsunęła się bezwładnie na podłogę. Uniosła się. Była na czworaka bez broni. Splunęła krwią. Miała wiele ran w tym rozcięcie na czole, które zalewało jej oczy krwią. - Pożałujecie teraz, że tu przyszliście. - mruknęła i uśmiechnęła się - Nie. - rzucił chłodno Will - Wuju weź Kati. - powiedział delikatnie przekazując dziewczynę w jego ramiona - Wybacz Nicole. - mruknął i wyjął Gabriela. - Gabriel. - szepnął. Ogień zapłonął. Podszedł z ostrzem do Nicole. - I co zabijesz mnie ? Jestem Mroczną. Mnie nie da się zabić. Patrz. - podniosła dłoń. Jej rany się goiły. - A ja potomkiem Archanioła Michała. - rzucił Will i podniósł miecz. Przebił nim Nicole. Dziewczyna uśmiechnęła się po czym z rany trysnął niebiański ogień. Krzyknęła z bólu i opadła na podłogę. Will wyciągnął miecz. Ogień, niebiański ogień ją zabił. Bezwładnie leżała na ziemi. Kałuża krwi zaplamiła dywan. - Will... - szepnęła Katarina patrząc na ciało Nicole - "Nie masz, nie masz nadzieje." - mruknął Will cytując Kochanowskiego - Nie da się odwrócić tego procesu. Skróciłem jej męczarnie, prawda ? - zapytał - Tak. - odpowiedział Alec i skierował się ostrożnie do schodów idąc na końcu Will szedł z przodu. Zobaczył cała scenę. Lilith stała przy ścianie. Koło niej był demoniczny pies. Magnus stał przy schodach. Państwo Dovebay spojrzeli w górę na córkę. Wyciągnęli broń i wbili wzrok w Lilith. Jego rodzice stali na przeciw demonicy w odległości około dwóch - trzech metrów. - Nie mam pojęcia jak się tu znaleźliście, ale właśnie zrobiliście największa głupotę w życiu. - powiedziała zimno - Nicole nie żyje. - rzucił Will i szedł po kilku stopniach z obnażonym Gabrielem. - Zabiliście moja córkę. - dłoń demonicy zaczęła się trząść w niekontrolowany sposób. Zamknęła ją w pięść, ale dalej się trzęsła. - Demony na nich. - rozkazała Clarissa "Clary" Adele Fairchild-Morgenstern, która przez lata wiodła życie przyziemnej jako Clarissa ,,Clary'' Adele Fray, jest córką Jocelyn Fairchild i cieszącego się złą sławą przywódcy Kręgu, Valentine'a Morgensterna. Wychowana przez matkę, latami nie wiedziała nic o swoim pochodzeniu. Gdy okazało się, że Valentine wciąż żyje, ich życie przewróciło się do góry nogami. Clary wraz z grupą zaprzyjaźnionych łowców demonów musi wyruszyć, aby uratować swoją porwaną matkę. Z powodu eksperymentów, które przeprowadzał na niej ojciec, w jej żyłach płynie więcej anielskiej krwi, niż u innych Nocnych Łowców. Dzięki temu otrzymuje wyjątkową umiejętność tworzenia nowych run. Biografia[] Przed narodzinami[] Clarissa Morgenstern jest dzieckiem Valentine'a Morgensterna i Jocelyn Fairchild. Zgodnie z życzeniem jej matki została nazwana Clarissa Adele Morgenstern, chociaż jej ojciec chciał, by przyjęła imię po swojej babce, Seraphinie. Jocelyn obróciła się przeciw planom swojego męża kilka miesięcy przed porodem. Krótko po urodzeniu swojego pierwszego dziecka, matka Clary cierpiała na depresję spowodowaną osobiliwym uczuciem odrzucenia, jakim darzyła swojego pierworodnego, Jonathana. Chcąc pomóc Jocelyn, Valentine w tajemnicy podawał jej krew anioła Ithuriela, licząc iż to "wyleczy" ją z depresji. Nieświadomy, że kobieta jest w ciąży, uczynił swoją córkę Clary ofiarą niezamierzonego eksperymentu. Ostatecznie, Jocelyn zaczęła spiskować razem z Lucianem Graymarkiem przeciwko Valentinowi. Najpierw chciała po prostu odejść od Valentina, ale świadoma, że nigdy nie dałby im spokoju, liczyła, iż w czasie powstania zostanie zabity, a tym samym przyszłość jej i dziecka zostanie zabezpieczona. Gdy, jak jej się wydawało, razem z Lucianem dopięli swego, opuściła świat Nocnych Łowców. Uważając, że Valentine zamienił jej pierwsze dziecko w potwora, nie zamierzała pozwolić by to samo stało się z drugim. Uciekła do Nowego Jorku, aby wychować Clary z daleka od swojej przeszłości. Tutaj przyjęła nazwisko Fray. Dzieciństwo[] Jocelyn miała nadzieję, że Clary nie będzie w stanie dostrzec Świata Cieni (niektórzy Nefilim potrzebują treningu, by przebudzić swoje wewnętrzne oko). Gdy pewnego razu zobaczyła swoją dwuletnią córkę bawiącą się z wróżkami w parku zdała sobie jednak sprawę, że Clary dostrzega Świat Cieni z łatwością. Po tym zdarzeniu Jocelyn udała się do Magnusa Bane'a licząc, że będzie on w stanie odebrać Clary Wzrok. Magnus ostrzegł ją, że takie działanie najpewniej zabije Clary, a w najlepszym wypadku doprowadzi jej córkę do szaleństwa. Zamiast tego zaproponował zaklęcie, które sprawi że mała zapomni o Świecie Cieni, kiedykolwiek go ujrzy, ale zaklęcie będzie musiało zostać powtarzane co 2 lata, aby nie straciło mocy. W tym okresie Clary została poddana rytuałowi dzieci Nocnych Łowców, na co niechętnie przyzwoliła Jocelyn, mocno przekonywana przez Magnusa Bane'a, że to uchroni jej córkę przed potencjalnym zagrożeniem ze strony Świata Cieni. W rytuale wzięli udział brat Zachariasz z bractwa Cichych Braci i czarownica, Tessa Gray zamiast przedstawicielki Żelaznych Sióstr. Clary miała pięć lat, gdy w końcu Luke znalazł ją i jej matkę. Widząc, że mężczyzna dobrze dogaduje się z jej córką Jocelyn pozwoliła mu stać się istotną częścią ich życia. Luke tak bardzo wplótł się w życie Clary, że był dla niej niczym ojciec, a ona sama stwierdziła, iż zawsze tak go postrzegała. Gdy miała 6 lat poznała Simona Lewisa, z którym od tego czasu byli nierozłączni, stając się najlepszymi przyjaciółmi. Simon w końcu zakochał się w Clary, co było widoczne dla wszystkich prócz niej samej. Pozostawała nieświadomą jego prawdziwych uczuć, zawsze myśląc o nim jak o najlepszym przyjacielu, a nawet jak wierzyła że jej ojcem jest nieżyjący już żołnierz Jonathan Clark, a pudełko w pokoju jej matki z wyrytymi inicjałami J. C. należało do niego. Wydarzenia z Miasta Kości[] Dwa lata po ostatniej wizycie u Magnusa Bane'a, w czasie zabawy w klubie Pandemonium gdzie wybrała się razem z Simonem, Clary widzi jak grupka Nocnych Łowców uśmierca demona. Łowcy, zszokowani tym, iż przyziemny potrafił dostrzec ich obecność, informują o tym Hodge'a Starkweathera z Instytutu w Nowym Jorku. Po sprzeczce Clary z Jocelyn, w momencie gdy Simon zamierza wyznać co naprawdę czuje, znikąd pojawia się Jace Wayland, który został wysłany z Instytutu, aby sprowadzić Clary. W tym momencie dziewczyna odbiera niespodziewany telefon od swojej matki. W trakcie rozmowy kobieta ostrzega ją przed rzeczami, których Clary nie potrafi zrozumieć, po czym słyszy dziwne dźwięki i panikę w głosie matki. Spiesząc się wraca do mieszkania, znajdując je zdewastowane i bez Joycelyn. Zostaje zaatakowana przez demona, którego zabija, ale sama zostaje zatruta w czasie walki. Jace ratuje jej życie i sprowadza do Instytutu, aby uleczyć dziewczynę. Clary budzi się w Instytucie trzy dni później i idzie razem z Jace'm, aby spotkać się z Hodgem w bibliotece. Tam, chłopak wyjawia swoje podejrzenia co do tego, że Clary jest Nocnym Łowcą, jednak ona stanowczo temu zaprzecza. Gdy dziewczyna próbuje skontaktować się z Lukiem, ten rozłącza się mówiąc aby zostawiła go w spokoju. Hodge pokrótce przekazuje Clary najistotniejsze informacje o Świecie Cieni. Później, za przyzwoleniem Hodge'a, dziewczyna i Jace wracają do jej domu. Clary próbuje wejść do swojego pokoju, ale zostaje zaatakowana przez Wyklętego. Gdy Jace zabija stwora, wchodzą do mieszkania Madame Dorothei. W czasie rozmowy z kobietą, Clary dowiaduje się, że jej matka była Nocną Łowczynią, a tej nocy, w której została porwana, odmówiła przejścia przez pięciowymiarowe drzwi w mieszkaniu Dorothei, ponieważ nie chciała uciekać bez swojej córki. Czując się winna i zaciekawiona tym, gdzie też jej matka chciała się udać, Clary przechodzi przez drzwi i przenosi się do domu Luke'a, a razem z nią przybywa Jace. W domu Luke'a Clary ponownie spotyka się z Simonem, któremu mówi prawdę o tym gdzie była przez ostatnie trzy dni, a także wyjawia istnienie Świata Cieni i Nefilim. W trójkę postanawiają przeszukać mieszkanie i podsłuchują rozmowę między Lukiem i dwoma Nocnymi Łowcami, Pangbornem i Blackwellem. Po powrocie do Instytutu, Clary i Jace mówią Hodge'owi o tym co ich spotkało, a mężczyzna wyjawia im istnienie Kręgu. Dziewczyna jest zszokowana słowami Hodge'a gdy ten mówi, że jej matka należała kiedyś do Kręgu i była żoną Valentine'a. Dziewczyna zakochuje się w Jace'ie z wzajemnością, ale na nieszczęście Clary, Simon też wyznaje jej miłość. Osobowość[] Clary jest niesamowicie uparta i trochę sarkastyczna, ale również bardzo troskliwa. Okazuje wielkie współczucie rodzinie i przyjaciołom. Jej ogromny upór mógł zrodzić się z faktu, że matka była nadopiekuńcza w stosunku do niej. Potrafi zrobić wiele aby tylko zdobyć to co chce, zazwyczaj narażając się na niebezpieczeństwo, irytując tym samym ludzi, którym na niej zależy, zwłaszcza Jace'a i Jocelyn. Jace nawet twierdzi, że jest równie uparta co on i to było przyczyną, tego iż na początku nie mogli znieść siebie nawzajem. Wykazuje zdolności artystyczne podobnie jak jej matka. Nosi ze sobą notatnik, na którego kartach często przelewa swoje uczucia, szkicując. Twierdzi, że to jest jej wersja pamiętnika, gdzie zamiast słów używa obrazów. Wygląd zewnętrzny[] Lilly Collins jako Clary Fray Często mówi się o niej że wygląda prawie jak matka, gdyż podobnie jak ona ma zielone oczy i delikatnie kręcone, ciemnorude włosy. Choć ona sama tego nie dostrzega, jest piękną dziewczyną, co zauważają w niej inni. W Mieście kości twierdzi, że jest mniejszą, brzydszą i bardziej dziecinną wersją matki, a czasami robi uwagi na temat swojego mało widocznego biustu. Mówi, że ma włosy koloru marchewki, nie ciemnorude jak u matki, chociaż większość ludzi się z tym nie zgadza. Twierdzi również, że ma piegi i około 5 stóp wzrostu. Kilka razy wspomniano o tym, że ubiera się jak chłopak. Nosi T-shirty, jeansy i trampki, czym czasami drażni Isabelle, która dobiera jej ładniejsze, modniejsze i sexsowniejsze ubrania. W dalszej części serii powoli odchodzi od chłopięcych ciuchów i zaczyna bardziej dbać o wygląd. Kilku chłopców mówi jej, że jest urocza i piękna. Jace (co widać w materiale dodatkowym, gdzie ukazano jego punkt widzenia) już w "Mieście Kości'' dostrzega, że jest przepiękna, ale ona sama jest tego nieświadoma, czym różni się od większości dziewcząt (w tym Isabelle, która wg Jace'a ''swojej urody używa jak bata''. Relacje[] Rodzina[] Na ogół Clary utrzymuje dobre i bliskie relacje ze swoją matką. Jocelyn przez lata trzymała córkę z dala od Świata Cieni, licząc na to, że to zapewni jej bezpieczeństwo. Kiedy została niespodziewanie porwana przez Valentine'a, Clary poznała świat Nocnych Łowców, ponieważ tylko w ten sposób miała szansę na uratowanie matki. W trakcie poszukiwań Clary dowiadywała się coraz więcej o Świecie Cieni i swojej matce. Uświadomiła sobie, że Jocelyn z opowiadań innych wcale nie przypomina osoby, którą znała. Nie wpłynęło to na postawę Clary. Dziewczyna dalej uparcie walczyła o to, by odnaleźć matkę. Nie dopuszczała do siebie myśli o jej śmierci. Kiedy odnalazła ją w stanie śpiączki, niemal codziennie odwiedzała szpital i próbowała z nią rozmawiać. Zrobiła wszystko co mogła, by ją przywrócić do normalnego stanu. Gdy Jocelyn w końcu się obudziła Clary uwolniła tłumiony i skrywany dotychczas gniew. Była wściekła na matkę za to, że tak długo trzymała Świat Cieni przed nią w sekrecie. Clary i Jocelyn często prowadzą ostre kłótnie na temat tego co jest najlepsze dla dziewczyny, w których Clary chce dowieść swojej niezależności. Pomimo dzielących ich różnic i częstych sprzeczek bardzo się kochają. Mimo, że jest biologicznym ojcem Clary dziewczyna nie darzy go sympatią, o miłości już nie wspominając. Nie wierzy w ani jedne jego słowo wiedząc, że to doskonały kłamca pełen złych intencji. Clary do pewnego stopnia odrzuca fakt ojcostwa. Często zwraca się do niego po imieniu i denerwuje go kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Po śmierci Valentine'a próbuje o nim zapomnieć, ale kiedy myśli o bracie do pamięci przywołuje także jego osobę. Mimowolnie przypomina sobie o nim wówczas, gdy ktoś o nim raz spotkała swojego brata gdy ten ukrywał swą prawdziwą tożsamość podając się za Sebastiana Verlaca, w czasie jej pierwszej podróży do Idrisu. Nie miała pojęcia, że coś ich łączy. Sebastian zdawał sobie z tego sprawę i zachowywał się tak jakby nie byli rodzeństwem. Pocałował ją. Po jego śmierci próbowała zapomnieć zarówno o nim i Valentine'ie. Gdy Lilith zaczęła proces wskrzeszania Jonathana, Clary z Jacem i Simonem robili co mogli, aby do tego nie dopuścić. Gdy Jace zniknął razem z ciałem brata, zaczęła pałać jeszcze większą nienawiścią do Jonathana za to, że przyczynił się do zabrania blondyna. Clary dołączyła do Jonathana i Jace'a, gdy oboje byli ze sobą związani. W tym czasie poznała bliżej brata, jego motywy i ich wspólne dziedzictwo. Zaczęła kwestionować swoją opinię na jego temat, ale jedynie do chwili gdy Jace powiedział jej o planach Jonathana zmierzających do stworzenia Mrocznych Łowców przy pomocy "Piekielnego Kielicha". Pomimo bycia w pełni świadomym, że są rodzeństwem, Jonathan chce Clary tylko dla siebie twierdząc, iż są sobie przeznaczeni jako ostatni z linii Morgensternów. Próbował nawet ją zgwałcić. Zdarzyło się kilka okazji, w których mógł zostać zabity, gdyby nie jego związanie z Jacem. Miłości [] Jace jest największą miłością Clary. Początkowo traktują się wzajemnie niczym uciążliwość, chociaż między nimi iskrzy. Po kilku miesiącach spędzonych razem, zakochują się w sobie. Ich pierwszy pocałunek miał miejsce w szklarni Instytutu. Kilka trudności i konfliktów od czasu do czasu komplikuje ich związek. Zostali oszukani przez ojca Clary, który sprawił że uwierzyli, iż są rodzeństwem. Bardzo trudno jest wyrzec się im ich wzajemnych uczuć do siebie. W tym okresie zdarzyło im się pocałować, choć jeszcze wierzyli w kłamstwo Valentine'a. Jace zaczął oddalać się od Clary, wystraszony swymi "nieczystymi" uczuciami, a ta nawet zaczęła chodzić z Simonem. Kiedy zostają uwolnieni od kłamstwa, które ich rozdzielało zaczynają formalnie być w związku. Są szczęśliwi przez pewien czas. Wtedy Lilith zaczyna kontrolować Jace'a, zsyłając na niego sny, w których zabija Clary. Bojąc się, że może ją naprawdę skrzywdzić, Jace znowu oddala się od niej. Kiedy Clary dowiaduje się, że Jace został związany z Jonathanem, razem z Simonem opracowują plan: ona ma dołączyć do Jace'a i Jonathana, aby dowiedzieć się co zamierza jej brat, kiedy jej przyjaciel szuka sposobu na rozdzielenie Jace'a i Jonathana w Nowym Jorku. Ich wspólne podróże dały Jace'owi i jej trochę czasu razem. W końcu więź Jonathana i Jace'a zostaje zerwana, a Jace i Clary mogą być znowu jest najlepszym przyjacielem Clary od dzieciństwa. Przyjaźnią się od czasu gdy mieli sześć lat. Clary postrzegała Simona jako dobrego kolegę i kogoś w rodzaju brata. Simon z biegiem czasu zaczął czuć coś więcej do Clary, lecz przyznał się do tego dopiero pchany przez zazdrość, gdy ta zaczęła romansować z Jacem. Przez pewien czas chodzili ze sobą po zerwaniu Clary z Jacem. W końcu Simon nauczył się akceptować fakt, że Clary nie czuje nic do niego. Ciągle pozostają najlepszymi przyjaciółmi i troszczą się o siebie nawzajem. Według Clary istniała możliwość, że zakochałaby się w nim, gdyby nigdy nie dowiedziała się o Świecie Cieni i nie spotkała Jace'a. Sojusznicy[] Dorastając, Clary wierzyła że jej ojciec nie żyje. Miała pięć lat gdy pierwszy raz spotkała Luke'a. Szybko się z nim zaprzyjaźniła, a ten zaczął się troszczyć o nią i wychowywać ją razem z Jocelyn. Ostatecznie Clary pokochała Luke'a jak ojca i tak go traktuje, odrzucając Valentina. Isabelle Lightwood początkowo bardzo jej nie lubiła, ponieważ obarczała ją winą za popsute stosunki w ich pierwotnym trio: Izzy, Jace i Alec. Stopniowo jednak ich relacje polepszyły się, gdy odłożyły na bok dzielące je różnice i zdecydowały się pogodzić. Ostatecznie zostały dobrymi przyjaciółkami, które mogą na siebie liczyć i nawet zwierzają się sobie przy kilku Lightwood od początku był wrogo nastawiony do Clary. Najbardziej przeszkadzała mu nie ona sama, ale to jak bardzo w jego mniemaniu Jace szalał za nią. Twierdził, że dziewczyna ma zły wpływ na przyjaciela, ale Clary przejrzała go i zdała sobie sprawę, że kieruje nim zazdrość o Jace'a w którym był zakochany. Jego wroga postawa wobec niej przybiera na sile, gdy Clary zaczyna się odgryzać. Sprawy między nimi zmieniają się na lepsze, kiedy przez krótki czas wszyscy wierzą że Jace i Clary są rodzeństwem. Nawet po tym gdy kłamstwo zostaje odkryte Clary i Alec pozostają w zgodzie, gdyż chłopak dał sobie spokój z Jacem który dał mu jasno do zrozumienia że są tylko przyjaciółmi. Emma Carstairs - Clary jako jedyna wybiegła za Emmą po tym jak została wystawiona na próbę Miecza Anioła. Od tego momentu zostały przyjaciółkami i mówiły sobie swoje sekrety. Clary powiedziała tylko Emmie w Władca Cieni ze przeczuwa ze zginie w najbliższym czasie. Blackthornowie - Clary znała Marka, Helen i ich rodzeństwo dzięki Aline Penhalow. Dzięki temu poznała także Emmę. Miała dobry stosunek do Blackthornów, była za tym aby Mark i Helen wrócili do reszty rodzeństwa. Alinę przyjaźniła się z Lighwoodami dzięki którymi ją poznała Film[] W filmowej adaptacji pierwszej części sagi w rolę Clary Fray wcieliła się Lily Collins. Po scenach próbnych z Jamiem Campbell Bowerem, aktor dołączył do niej jako Jace Lightwood. Jeszcze przed zagraniem w filmie Lily była wielką fanką sagi, a to co myśli o Clary: "W przygodach Clary chodzi tak naprawdę o poznanie siebie samej. W czasie opowieści dowiaduje się do czego jest zdolna i uświadamia sobie uczucia jakimi darzy dwóch chłopaków, mamę, jak również spotyka swojego prawdziwego ojca." Ciekawostki[] Clary podobnie jak Herondale'owie ma białą bliznę w kształcie gwiazdy na ramieniu jako znak Ithuriela. Jednak w odróżnieniu od nich swoje znamię otrzymała w wyniku eksperymentów ojca, które spowodowały że jeszcze przed urodzeniem płynęła w niej anielska krew. Clary na początku miała przyjąć imię po przyjaciółce pisarki, Valerie Frayre, artystce, która zaprojektowała runy, a nieco później zostało ono delikatnie zmienione na Valerie Frayne. Gdy autorka dowiedziała się, że jej znajomy pisze książkę w kórej główna bohaterka również nazywa się Valerie, zmieniła je na Clary, po innej przyjaciółce pisarki. Ostatecznie edytor pisarki przekształcił je na Clary Fray. Wtedy autorka zdecydowała, że Clary będzie skrótem od Clarice, co w końcu zostało zmienione na jej bieżące imię Clarissa. Valentine chciał by na drugie imię zamiast Adele miała Seraphina po jego matce. Nazwisko Fray Joeclyn nadała po czarownicy Tessie Gray jednak zamieniła litere "G" na "F" od Fairchild. Potrafi tworzyć nowe runy, a także ukrywać oraz wydostawać przedmioty z kartek/kart, co pokazane zostało w Mieście Kości na przykładzie Kielicha Anioła. W Pani Noc Jace oświadcza się Clary, ale ona ich nie przyjmuje. Clary w Królowa Mroku i Powietrza oświadcza się Jace'owi, a następnie on jej Księga III : Rozdział 7 : "mamy jednego mini Jace'a w drodze..." Hejka, Tak, jak to przeczytacie okaże się bardzo krótkie... A to przez fakt, że nie miałam zbytniej motywacji do pisania... Ostatnie posty to brak komentarzy już od jakiegoś czasu, tak trochę zero reakcji, więc... No nie przyłożyłam się i dość mocno zajęłam się zaniedbanym wcześniej rysowaniem. Postaram się, żeby rozdziały wpadały, to jasne, bo nie lubię zostawiać rzeczy niedokończonych, ale no nie dziwcie się, że mogą być krótsze. To tyle Owca Postać Valentine'a zniknęła, pozostawiając po sobie w sali nieprzyjemną ciszę. Łowcy patrzyli po sobie nie wiedzą co mają na to powiedzieć. Propozycja Morgensterna była niczym grom z jasnego nieba - nikt nie mógł spodziewać się, że zaproponuje coś takiego. Nim jednak ktokolwiek zaczął rozmowy Jia wstała ze swojego miejsca i odchrząknęła. - Myślę, że... Że to spotkanie powinno się w tym momencie zakończyć. Postaramy się obmyślić najlepsze rozwiązanie i kiedy podejmiemy jakieś znaczące decyzje zostanie zwołana kolejna narada... Na ten moment, proszę, abyście rozeszli się do swoich domów, za wyjątkiem... Przedstawicieli z Nowego Yorku. Proszę całą grupę na rozmowę, reszcie dziękuję... - powiedziała głosem, który bezwiednie urywał kolejne zdania, opadał i wznosił się po sali, niczym fala. Sam ten głos wystarczył chłopakowi, aby zrozumieć, że kobieta była wykończona, miała wystarczająco dość całej tej sytuacji, podziału Łowców i wewnętrznych waśni, które hamowały prace nad najważniejszą kwestią - sprawą jego ojca. Powoli podniósł się z ławy. Niemal od razu poczuł jak Isabelle złapała jego dłoń i mocno ją ścisnęła, przeplatając ich palce. Spojrzał na nią przez ramię. Nie patrzyła na niego, tylko na innych Łowców, którzy rzucali spojrzenia w ich stronę. Demonstracyjnie przerzuciła włosy na ramię i przytuliła się do niego, jakby chciała jednocześnie zasłonić te parszywe gesty innych, a jednoczenie pokazać im, że on jest tylko i wyłącznie jej. Tak jakby któraś dziewczyna mogłaby mi tak zakręcić w głowie jak ona, lub zainteresować się mną - pomyślał, obejmując ją i kierując się wraz z innymi do gabinetu Jii. Kiedy drzwi zatrzasnęły się i stanął koło nich Konsul, poczuł, jakby ktoś przyłożył mu do gardła sztylet, jak jakieś zwierzę w pułapce. Izzy musiała to wyczuć, bo nie pozwoliła mu nawet rozluźnić uścisku dłoni. - Musimy ustalić fakty... - zaczęła kobieta, opadając na swój fotel. - Mamy tylko jeden. Morgenstern to kłamca - stwierdziła oschle Jocelyn. - Zgadzam się z Tobą, ale to nie wystarczy, aby w razie głosowania przemówić Łowcą do rozsądku. Valentine ma rację i jeśli złożą wniosek będzie musiało dojść do głosowania. Złożył propozycję jawnie, więc nie mamy nawet jak ukryć tego faktu - powiedział Malachi, zwracając na siebie uwagę wszystkich w gabinecie. - Odkąd ty tak nas bronisz? - zapytał zaskoczony Jonathan, zanim ktokolwiek inny zdążył zadać to pytanie. - Fakty są za wami - mruknął po chwili. - Ty i twoja siostra w jego rękach możecie stanowić ogromne zagrożenie. Nie mogę nawet przed sobą ukryć znajomości stopnia twojego wyszkolenia i muszę stwierdzić, że jesteś jednym z najlepszych Łowców, nie tylko w swoim pokoleniu, ale być może w naszej historii. Cóż, nie łatwo cię kontrolować, ale jak widzę są osoby, które to potrafią... A twoja demoniczna strona sprawia, że jesteś niezwykle silny i sprawy. Szykuje się wojna, więc nie możemy wykluczać z walki wojowników. Poza tym... To co powiedział Valentine o twojej siostrze... - Że może pstryknięciem palca spalić demony? - dokończył, uśmiechając się chytrze. - Użył chyba słowa pokonać, albo zgładzić. Nie spalić - odrzekł Malachi, krzyżując ręce na piersi. - O co chodzi? - Jest prawie aniołem - mruknął hasłowo Luke. - Ma umiejętności aniołów... - Zagrajmy w otwarte karty - przerwał mu białowłosy. - Polityka, sprawy Nefilim i zgromadzenia w Gard to mętne sprawy. Powiedziałbym, że cholernie mętne sprawy. Nie mamy niestety czasu na takie pokerowe zagrywki. Clary włada niebiańskim ogniem. Po prostu, może wybić stado demonów. Może, ale przez fakt, że jest na wózku nie może brać udziału w walkach. Ale jest zdolna. Teraz ty powiesz dlaczego tak nagle dołączyłeś do fan klubu mojej rodziny. Malachi westchnął ciężko. Zmierzył wzrokiem każdego obecnego w pokoju i zatrzymał się na chłopaku. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Nie uważaj tego za wadę, ale znałem twojego ojca i miał tak samo sprawny umysł... Zawsze potrafił odnaleźć się w sytuacji i zawsze grał jak ty teraz. Nie można było mu odmówić... Do pewnego momentu. - Dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie i wybacz, ale to nie jest zagrywka mojego ojca, tylko mamy. Nie porównuj mnie do tego potwora, choć wiem doskonale, że nie uwolnię cię od jego dziedzictwa, zrozumiano? - Nie chce przegrać - powiedział powoli. - Jeśli będziemy się dzielić przegramy, bo właśnie tego chce twó... Morgenstern. Chce naszej sromotnej porażki i nie cofnie się przed żadnym krokiem. Pochłonęło go szaleństwo, które nie pozwala mu przejrzeć na oczy. Nie chce być jego następcą i przez moje osobiste poglądy sprowadzić całą naszą społeczność pod jego but. - Więc prywatnie dalej nas nie znosisz? - Prywatnie uważam, że jesteś agresywny, trudny do zdyscyplinowania i niebezpieczny... Ale dopóki ktoś cię hamuje nie będę się wtrącać, bo to tylko zniszczy wszystko. Dodatkowo prywatnie uważam, że sposób w jaki pracowaliście pod przykrywką, wyprowadzając nas w pole, a nie skupiając się nad złapaniem Morgensterna kiedy nie miał jeszcze takiej mocy był po prostu czystą głupotą i marnowaniem czasu i energii... Ale teraz tego nie zmienimy i możemy jedynie starać się łagodzić skutki... O ile jest to możliwe jeszcze. - Okey... Wierzę ci, bo wcześniej zastanawiałem się, czy nie jesteś podstawiony - mruknął chłopak. - Ktoś ma może pomysł, aby to samo uświadomić reszcie? - Na pewno nie możemy osobno chodzić od domu do domu - mruknął Robert. - Trzeba zwołać kolejną naradę... - Widziałeś co przed chwila zrobili - wtrąciła się Jocelyn. - Musielibyśmy opuścić salę, albo w ogóle się nie pokazywać. Mam wrażenie, jakby widok nas działa na nich jak płachta na byka. - Nie może was zabraknąć... Podniosą się krzyki, że jesteście wtedy u Valentine'a... - Na Anioła - mruknął Jonathan, wtulając twarz we włosy Izzy. - Czemu nasza rasa musi być skomplikowana jak pieprzone humorki Clary? - Nie mam pojęcia Jonathan, ale... Wiem, że musimy sobie poradzić z tym, tak jak jest. Nie mamy innych Nefilim pod ręką, to wiesz... - zaczął Luke z lekkim uśmiechem. - A szkoda... Chociaż nie ogłaszajcie pilnej produkcji nowych... Wystarczy na razie to, że mamy jednego mini Jace'a w drodze... Księga III : Rozdział 6 : "Sytuacja może być tragiczna" Tak więc moi Kochani, Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia życzę wam Wesołych świąt, pysznego karpia, cudownej atmosfery świątecznej w domach, pogody atmosferycznej i duchowej. A z okazji Sylwestra - OWCZEGO NOWEGO ROKU!! Spojrzał przez okno. Było już po północy, a on dalej nie przyszedł, ani nie wysłał wiadomości. Każda chwila sprawiała, że zaczynał coraz mocniej przeklinać głupotę i niesubordynację sługi. Zaczął zastanawiać się, czy to aby nie Nefilim nie wpadli na trop nieudanego, jak widać, informatora, czy po prostu przed przypadek, lub na swoje życzenie głupiec wpadł. Myślał, czy na pewno warto było zostawiać go przy życiu, kiedy miał doskonałą okazję do pozbycia się go. Przegryzł wargę. Jeśli będzie się spóźniał jeszcze przez kwadrans porzuci go. Nie miał zamiaru tolerować podobnych zachowań, zwłaszcza, że będzie go jeszcze dzisiaj czekał niezapomniany dla Gardu występ. Tak wiekopomna chwila nie mogła zostać spartaczona przez tak drobny szczegół jak spóźnienie informatora. Nie mógł sobie teraz pozwolić na błędy, skoro był tak blisko upragnionego celu. Zbyt blisko, aby teraz pozwolić sobie na przegraną. - Nie tym razem - powiedział do siebie, jeszcze raz wyglądając przez okno. Drobna postać szła drogą. Czarny płaszcz zasłaniał jej twarz, lecz on doskonale wiedział kto to. Zmełł przekleństwo w ustach i powoli podszedł do drzwi, starając się opanować irytację. Emocje były mu nie potrzebne. Żaden Nefilim nie powinien odczuwać emocji. Nie powinien ich odczuwać, już nigdy... - Martwisz się - stwierdził bez problemu, patrząc na swoją żonę. Stała na schodach Gardu, za kolumnadą, prawie niewidoczna dla wchodzących Nefilim, choć mogli oni udawać, że jej nie widzą. Ona jednak pilnie obserwowała ich twarze, gesty i mimikę, jakby szukała czegoś. Oznak, jak mogą się zachować w stosunku do jej syna. - Wiesz czemu... Jonathana nie powinno tu być. Mogliśmy wyjaśnić, że został z Clary i Jace'em... Przecież to byłoby normalne, jest w ciąży, której nie da się przewidzieć przebiegu... Obecność brata jest jej potrzebna... - Wiesz, że to nie przyniosłoby nic dobrego. Ta cała narada jest tylko po to, aby pokazać Jonathana i ty o tym doskonale wiesz... Gdyby nie przyszedł odebraliby to jako zdradę lub brak dobrej woli z jego strony. Miałby wtedy jeszcze trudniej niż ma teraz... - Dobrze, że chociaż ma Isabelle... - Ma nas wszystkich. Nie pozwolimy, aby cokolwiek mu się stało. - Nasze wysiłki mogą nic nie dać Luke... Również nasza wiarygodność stoi pod znakiem zapytania i obawiam się, że my w tej sytuacji nie możemy nic zrobić... Nienawidzę takich sytuacji... - Wiem Jo... Odkąd to się stało chcesz mieć choć gram kontroli nad sytuacją. - Wtedy utraciłam ją... Utraciłam kontrolę i ona ucierpiała... Na całe życie potwornie ucierpiała i to moja wina... Z resztą, gdybym bardziej pilnowała Valentine'a, być może Jonathan miałby teraz łatwiej w życiu... - Jocelyn, nie powinnaś się o to wszystko obwiniać. To nie była twoja wina. Nie miałaś wpływu, sama najlepiej wiesz, że Valentine stał się nieprzewidywalny i... Szalony. Nie można powstrzymać szaleńca... Nie samemu. - Myślisz, że teraz damy radę go powstrzymać? - Jo... Walczymy teraz o dobro naszego wnuka, córki i syna... Miałaś kiedyś większą motywację do działania? - Gdyby tylko motywacja się liczyła, już dawno byłby spokój - westchnęła, patrząc jak zmniejsza się liczba Łowców wchodzących do Gard. - Zaraz się zacznie... Siedziała przy oknie, wpatrując się w szklane wieże. Nie sądziła, że kiedyś od miasta, które dawało jej poczucie bezpieczeństwa, będzie bił taki niepokój. Kiedyś, patrząc na Alicante miała wrażenie, że patrzy na spokojną ostoję, miejsce, gdzie każdy Nefilim może poczuć się bezpiecznie. Teraz, kiedy był tam jej brat, obnażony ze swojej skrywanej, dzikiej, ciemnej natury, od tej twierdzy bił niepokój. Patrząc na szklane wieże myślami biegła po uliczkach prosto do Gardu, aby zakryć, nawet własnym ciałem, brata. Jonathan przecież nic nie zrobił, a Nefilim oskarżali i wytykali go palcami jak mordercę, którym przecież nie był. Usłyszała jak Jace cicho wszedł do pokoju i postawił na stole tace. Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - Boisz się o niego? - Wiem, że to głupie, bo sam sobie świetnie radzi, ale... To nowa dla niego sytuacja. Wcześniej jak był postawiony w stan oskarżenia nie powiedział nic, bo nie chciał mnie wydać. Teraz będzie musiał wszystko powiedzieć, a to go przeraża. Powiedzieć wszystko? To przecież jego osobiste sprawy. - Podczas przesłuchań nie ma takich... Nawet jeśli nie są przy użyciu Miecza - mruknął cicho. - Nie powinnaś się jednak tak martwić. Pamiętaj o dziecku... - Boję się - wyszeptała. - Jace, to mój brat, a ja nic nie mogę zrobić... Nic, rozumiesz? Nie odpowiedział. Delikatnie zwolnił hamulec przy jej wózku, po czym poprowadził ją ku łóżku. Bez pytania ostrożnie wziął ją na ręce i położył na łóżku. Usiadł koło niej, tak, że patrzyła na niego, po czym ucałował jej dłoń. - Nie martw się o niego. On wie, jak to wszystko wygląda i jestem pewien, że przygotował się na to wszystko. Żył w tu pod przykrywką kilka lat i widział na swoje oczy wiele przesłuchań, rozmów z Radą, bądź sam przed nią występował. Zna tych wszystkich ludzi, lepiej niż myślisz... - Wierzysz w to? Że wszystko się dobrze skończy? - Clary... Ja w to nie wierzę... Ja zrobię wszystko, aby nasze dziecko przyszło na najlepszy świat jaki możemy mu zorganizować. Nie pozwolę, aby nasze dziecko miało tak trudne życie jak my. Zrobię wszystko, aby... Aby było mu lepiej. - Jace... - wyszeptała, słabo uśmiechając się. - Pamiętaj tylko, że jeśli przy tym Tobie się coś stanie... Ja tego nie wytrzymam, jeżeli... - Csiii... Nie myśl o tym skarbie - odszeptał, przytulając się do niej. Wtuliła się w niego, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychała jego zapach słońca i pieprzu, który koił jej zszargane nerwy. Nie umiała powiedzieć, dlaczego, ale chłopak był dla niej jak narkotyk... Wystarczyła sama jego obecność, a zapominała o wszelkich problemach i przeciwnościach. Jego ciepłe pocałunki, składane na jej policzkach, skroniach, nosie, powiekach i ustach zabierały ją do innego wymiaru, gdzie nie było nic z tych przykrych rzeczy tego świata. Dotyk jego ciepłych dłoni na jej skórze, niosący słodkie zatracenie. To był Jace, jej lek na całe zło, narkotyk, ukochany ojciec jej dziecka. - Clary... Magnus był dzisiaj u ciebie? Albo Tessa? - Czemu pytasz? - Dziecko... Na pewno wszystko jest w porządku? Nic cię nie boli, nie masz już mdłości? A może mój aniołek ma jakąś zachciankę? - Moja jedyna zachcianka jest na miejscu - wyszeptała i delikatnie pocałowała go. Jace nie pogłębiał pocałunku. Wszystko zostało na etapie wolnego, leniwego ocierania się warg zakochanych. Jedynie jego dłonie nieśpiesznie sunęły to w górę, to w dół po jej plecach. - Valentine nie jest głupi. Najprawdopodobniej zbiera teraz armię, przy pomocy zdobytych środków. Musimy być w gotowości do obrony miasta - odezwała się Jocelyn zirytowana przebiegiem obrad. Już od dwóch godzin Łowcy przeskakiwali z tematu Morgensterna na temat jej syna, lub jej, nie zajmując się zbytnio najbardziej palącą kwestią. - A ty oczywiście wiesz to najlepiej - odrzekł głos z głębi sali. - Taka niby mądrala, a żadne z twoich dzieci nie uniknęło losu eksperymentu... - Hola. Panowie, Panie! - krzyknął w końcu Konsul. - Kwestia Państwa Garroway i ich dzieci to prywatne sprawy rodzinne. Kwestia wierności ich wobec Clave powinna być jasna, skoro wszyscy zasiadają jako pełnoprawni Nefilim, łącznie z obecnym tu Jonathanem Fairchildem obecnym na sali, a w niedługim czasie i jego siostrą, która niedługo uzyska pełnoletność. - A mi się wydaje Konsulu, że oficjalnie nie było głosowania na ten temat - warknął Nefilim z Petersburga. - To nie zgodne więc z prawem, aby... - Mamy sytuację wyjątkową - uciął Malachi. - Prawo nie przewiduje, aby jeden z nas zadał nam tak ciężkie straty jak wykradzenie dwóch Darów Anioła, wybicie większości Cichych Braci, eksperymentowanie na naszej krwi, czy nielegalne posiadanie krwi anioła. Jeśli mielibyśmy działać teraz tak ospale i długoterminowo, Valentine zaatakowałby nas, zanim przegłosowalibyśmy choćby obecność Nefilim z Nowego Yorku. - Dura lex, sed lex Konsulu. Mamy swoje zasady i powinniśmy się zatracać w bezprawiu... - Na to jest stanowczo za późno - warknął Valentine, który nagle pojawił się na środku sali. - Od chwili, gdy podpisaliśmy układy ze ścierwem Świata Podziemnego nie mamy ani krzty prawa, a tym bardziej honoru. - Valentine - syknął Jonathan, który do tej pory siedział cicho, od czasu do czasu, zaciskając palce na dłoni Isabelle. - Bo ty wiesz coś o honorze niby, że chcesz nas pouczać? - Ciebie wielu rzeczy nauczyłem... Nie pamiętasz co zrobiłeś w Jasnym Dworze? - Akurat nie ty nauczyłeś mnie walczyć, tylko Samuel. Ty za to pięknie potrafiłeś mnie wychłostać - warknął. - Byłeś bardzo trudnym przypadkiem, kiedy chodziło o odrobinę dyscypliny... Miałeś odziedziczyć po demonach siłę, a nie umiłowanie chaosu i okrucieństwo. - Ciągle wyliczasz swoje wady - zaprotestował. - Ty uwielbiasz chyba chaos, skoro budujesz armię demonów, z którymi powinieneś walczyć. - Walczę. Walczę z tymi, z którymi wy nie potraficie... Co to zwykłych to twoja siostra mogłaby, dzięki mnie, jednym pstryknięciem palców zgładzić je, ale tego nie robi, bo zginąłby jej ukochany braciszek, który sam jest demonem. - Ciekawe, przez kogo... - warknął. - Gdybyś nie był tchórzem i był tu naprawdę, a nie przez hologram zabiłbym cię za to wszystko. - Nie ładnie podnosić ręki na ojca... - Nie skrzywdziłbym taty nigdy... Sam widzisz jak Luke przy mnie siedzi i jakoś jemu nie grożę - powiedział, uśmiechając się. Valentine na chwile zamilkł. Po chwili jednak roześmiał się. - W Jasnym Dworze jakoś mówiłeś, że zabijesz wszystkich... Ale dobrze, dobrze synu... Nie udałeś się, tyle w temacie. Ale mam propozycję. Gdybyś tylko ty i twoja siostra przyszli do mnie, moglibyśmy popracować nad tym... Zamiast wywoływać wojnę... - dodał, patrząc na innych Łowców. - Wasza matka mogłaby znów do mnie wrócić i byśmy zaszyli się gdzieś, spokojnie budując rodzinne relację... - Na szczątkach moich rodziców? - prychnęła Jocelyn. - Każdy wie, że chcesz wojny. Nie osładzaj swoich słów, bo to nie działa, Morgenstern - warknęła. - Dobrze. Więc skoro wolisz słowa nie ojca, a poważnego człowieka... Układ jest aktualny. Wy się oddajecie mi, a ja nie wywołuje wojny. - Nie kłam - warknął Jonathan. - Nie umiesz powiedzieć słowa bez kłamstwa. Nic, co mówisz nie jest prawdą... - Nie Tobie to oceniać synu, bo to propozycja do Rady, która ma obowiązek zrobić głosowanie i to oni decydują większością o waszym losie... - mruknął, znikając z uśmiechem na twarzy. Jonathan dopiero po chwili zrozumiał. Rada odda ich bardzo chętnie, nawet bez głosowania. Samosąd, aklamacja... Jeśli czegoś nie zrobią to sytuacja może być tragiczna. Księga III : Rozdział 5 : "Tylko to się liczy" Kochani, dzisiaj rozdział dla fanów Izzy i Jonathana... Usłyszał jak cicho otworzyła drzwi i jeszcze ciszej zamknęła je za sobą, jakby w obawie, że za pierwszym razem zrobiła to za głośno. Słyszał jak miękko stawiała bose stopy najpierw po drewnianej podłodze, potem po miękkim dywanie. Poczuł, jak ostrożnie położyła się koło niego. Jak delikatnie podciągnęła się do góry, tak, że gdyby się odwrócił, jego twarz mogłaby wtulić się w jej obojczyk. Delikatnie zaczęła gładzić go po głowie, jakby był dzieckiem oraz po plecach, jakby chciała go uspokoić. Nie powstrzymał się. Odwrócił się i mocno wtulił twarz w jej ciepłą skórę, przywarł ciałem do jej ciała, pozwolił, aby płuca zapełniły się słodkim zapachem ukochanej. Pękł. - Nienawidzisz mnie dalej, za to jak się zachowuje, prawda? - zapytał cicho. - Kocham cię - wyszeptała powoli. Podniósł się. Patrzył w jej ciemne oczy, które sprawiały, że wszystko w nim topniało. Żadna stal, oręż, nawet anielski płomień, jakim jego siostra władała, czy nawet sam Archanioł Michał, nie potrafiłby tak go obezwładnić, jak te oczy. Ciemne, czekoladowe oczy, okolone długimi, czarnymi, lekko podkręconymi rzęsami. - Jak możesz kochać, kogoś takiego jak ja? - Po prostu. Tak po prostu, jak oddycham teraz, tak kocham ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje tlenu do oddychania, tak bardzo potrzebuje ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje ziemi, na której mogę chodzić, tak bardzo potrzebuje, żebyś był obok mnie. Po prostu i nie ma tu żadnych warunków. Potrzebuje i kocham cię takiego, jakim jesteś. Nic tego nie zmieni. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca, moja kochana - wyszeptał, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek. - Ja... Jestem potworem. Demonem, którego nie... - Skończ - warknęła. - Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że mnie to nie obchodzi? - Bo mnie nie znasz Iz... - wyszeptał, odsuwając się od niej. Powoli usiadł na drugim końcu łóżka, jednak dalej patrzył jej w prosto w oczy. Zielone tęczówki nie poruszyły się nawet, nie pozwalając źrenicom zmienić obrazu, jaki widział. Przez chwilę dziewczynie wydawało się, że zastygł niczym statuetka. - Nie zdajesz sobie sprawy, do czego jestem zdolny... - Jonathan - wyszeptała, chcąc się do niego zbliżyć, ale gestem ręki powstrzymał ją. - Naprawdę chcesz wiedzieć, kim jestem? Kogo naprawdę pokochałaś? - Ciebie i nic tego nie zmieni durniu - wypaliła. - Valentine zmienił mnie. Podawał mojej matce krew demona, silnego demona bo Lilith, rozumiesz? Mam krew potężnego demona w sobie... Kiedy się urodziłem myślisz, że wyglądałem, jak normalne dziecko? Nie... Blady, ale potężny. To nie było wątłe ciałko noworodka. Miałem uścisk w palcach tak mocny, że złamałem małego palca służącej, która była przy odbieraniu porodu... Ale najgorsze były i są moje oczy, Isabelle. - Są piękne - wyszeptała. - Nie. Nie są. Są piekielne, demoniczne, pełne zła i zniszczenia. Nie ma tam nic, co można by pokochać. Uwierz mi. - Jona... - Chcesz się sama przekonać? - zapytał cicho. Skinęła głową bez słowa. Odetchnął głęboko. Zamknął mocno oczy, tak jak zawsze, kiedy zachowywał się dziwnie i unikał jej wzroku, tak jak wtedy, kiedy po walce uciekał, zamykał się, znikał, czekając, aż wszystko minie. Być może aż zapomni... Ale nigdy nie zapominała. Powoli otworzył oczy. Były takie same - zielone jak łąki Idrisu, pełne miłości. Już miała zapytać się, co niby miało się zmienić, kiedy zobaczyła je. Czarne plamy, które zaczęły niemal zlewać oko, nie tęczówkę, ale oko. Oboje oczu zasuwało się jakby czarną gęstą mgłą, aż oba oczodoły zmieniły się w czarną pustkę, w której odbijał się błysk. Nie widziała żeby czerń inaczej zasunęła białka, lub tęczówkę. Wszystko było idealnie czarne. Siedziała, wpatrując się w to zjawisko z rozchylonymi ustami. Nie potrafiła zmusić żadnego mięśnia do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Była po prostu posążkiem, lalką, która nie mogła się poruszyć z własnej woli. - To są moje oczy - powiedział. Nie był to jednak ciepły głos. To był głos, który brzmieniem przypominał stal, lód, bądź nawet i pokryty lodem metal, chłodny, ale czysty w brzmieniu. Obcy. Jakby odległy, nieznany. - Mój głos, również cię przeraża, drobna Isabelle... Na razie nie masz się czego bać... Dopiero kiedy jestem wściekły druga natura daje o sobie znać. Wtedy jestem niebezpieczny, mogę skrzywdzić kogoś, na kim i zależy, powiedzieć słowa, których później żałuje... - To znaczy? - zapytała cicho. - Cóż, najlepiej to jak zapytasz Aline... We Dworze Faerii... Zasłoniłem Jace'a przez ciosem. Miecz przebił mój bok, ale - delikatnie uniósł koszulkę, pokazując idealnie gładkie mięśnie brzucha. - Nie ma po tym śladu, bo idiota zrobił to zwykłym mieczem, który nic mi nie robi. No oprócz uruchomienia autodestrukcji. Demon przejął kontrolę i zacząłem rzucać, że wybije ich wszystkich, a jeśli Malachi będzie mi przeszkadzać to i jego zabije... Że zabije wszystkich, nawet własną matkę... Mama próbowała mnie uspokoić i to zrobiła... - Jak? - Izzy... - wyszeptał już swoim głosem, a jego oczy wróciły do normalnego, wyglądu białych białek i zielonych tęczówek. - Ja... - Powiedz mi. - Powiedziałem - wyszeptał, zwieszając głowę. Zmarszczyła brwi, myśląc nad każdym jego słowem. Szerzej otworzyła oczy, patrząc na niego. Skulił się, patrzył na swoje dłonie, które leżały na kolanach. Włosy, bezładnie opadające mu na oczy, ukrywały jego spojrzenie. Wypuściła powietrze z płuc i haustem nabrała nowe. Uśmiechnęła się lekko i rzuciła się w jego ramiona. Przytuliła go do siebie, opasując go w pasie nogami. - Na prawdę, moje imię... - Wspomnienie ciebie... - poprawił cicho. - Nie umiałbym... Nie chciałbym, żebyś mnie widziała wtedy... Jestem potworem. Demon jest we mnie i tego nie zmienię, a nie chce znów cię skrzywdzić, wywołać łzy... Ja, nie powinienem... - Dureń z ciebie - wypaliła. - Dureń. Nie widzisz? Płomień Clary budzi twoją demoniczną stronę, a jednak nie atakujesz Clary, choć powinna być... Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale naturalnym wrogiem. Za bardzo ją kochasz, aby ją skrzywdzić, a skoro... - Ciebie też kocham za bardzo, żeby jeszcze bardziej cię skrzywdzić,a jednak to robiłem. Nie zasługuję, żeby z Tobą być... - Miłość to nie nagroda w wyścigach, ani stypendium, na które trzeba sobie zasłużyć. Miłość to miłość i kropka. Nie powiesz mi, że nie zasługujesz na miłość, bo to od ciebie nie zależy. Po prostu cię kocham i masz się zamknąć, bo twoje oczy są piękne. Nie obchodzi mnie, czy są zielone, czy czarne. Są twoje Jona, a przynajmniej teraz, kiedy mi je pokazałeś. Nie wiem, jak wyglądają, gdy jesteś zły, ale wnioskując po tym, co mi mówiła Clary... Nawet kiedy jesteś zły unikasz mnie, żebym cię nie odtrąciła... - Naprawdę ci to powiedziała? - zapytał, patrząc na nią. - Pomyliła się? - Kocham cię Isabelle - wyszeptał cicho. - Dureń - mruknęła, przytulając się do niego. - Tylko mój dureń. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, przytulając się do niego mocniej nie zwracając uwagi na nic, poza ukochanym chłopakiem. Chłopakiem,którego dłonie właśnie gładziły jej plecy. - Jak... Jak bardzo ci to przeszkadza? - zapytała cicho. - Demoniczna strona? Cholernie... Nie mogę się denerwować, bo pod wpływem mogę zaatakować kogoś bliskiego. Choć to czasem pomaga... Muszę to przyznać, bo jak widziałaś szybko zdrowieje i nie da się mnie zabić od tak zwykłym żelastwem. Potrzeba serafickich ostrzy lub płomienia, więc trzeba trochę więcej wysiłku, a przy broni dodatkowo dość mocno mnie pokiereszować. To jednak nie jest moim zdaniem warte swojej ceny... - Czemu boisz się przyszłości i możliwości posiadania dziecka? Nie to, żebym naciskała, że go chce teraz, ale... Nie rozumiem... - Nie chce, żeby ktoś jeszcze nosił brzemię demonicznych korzeni... To jest zbyt trudne Isabelle... - Powiedź to Jace'owi - mruknęła, wtulając głowę w jego pierś. - Tessa jest jego przodkinią, a jest Podziemną i wszystko jest dobrze. Nie powinieneś moim zdaniem przejmować się takimi rzeczami. Jesteś jaki jesteś. Być może i to dobrze nawet, bo znasz swoje demony najlepiej na świecie. Wiesz co możesz zrobić i jak się uspokoić, a niektórzy żyją w błogiej do czasu nieświadomości. Nie znają swoich demonów i nie wiedzą jak z nimi walczyć, a potem ludzie się dziwią, że na przykład tak bardzo się zmieniają. Ty wiesz z czym walczysz... - Nie każdy ma swoje demony. Nie wyobrażasz sobie na przykład, abyś te miała... - Każdy je ma, Jona. Nie ukryje się przed nimi nikt i wiesz to najlepiej. Spójrz na Clary, jej największym demonem jest chyba jej wózek i osoba, która ją sprowadziła na niego. To utkwiło w niej tam mocno, że stało się jej częścią, z którą musi walczyć. - Tak... Jednakże ona nie jest taka... Okrutna, a ja staje się bezwzględną maszyną do zabijania. To straszne i... - Jona. Spójrz na mnie - poprosiła, delikatnie gładząc jego twarz, a następnie opuszczając ręce na jego dłonie. Delikatnie uchwyciła je i podniosła do swojego gardła. Położyła je na swojej szyi i spojrzała na niego pytająco. - Dałbyś rade mnie teraz udusić? - Iz... - westchnął, zabierając swoje ręce, jakby szyja dziewczyny oparzyła go. - Jak możesz... Przecież... - No właśnie. Nie jesteś bezwzględną maszyną do zabijania. Temat mamy chyba zamknięty, więc... Czy możesz już nie uciekać ode mnie? - Nigdy więcej kochanie - wyszeptał, uśmiechając się lekko. - Ale nigdy się nie bawmy już w pytanie, czy się uduszę... To nie jest dobre, zwłaszcza, gdy... Gdy pomyślę, że mógłbym to zrobić, to mam ochotę iść się co najmniej utopić. - Mhm... Uważaj bo ci pozwolę - mruknęła, ciągnąc go na siebie. Leżał na niej. Roześmianej dziewczyny, którą kochał bardziej niż mógłby kiedykolwiek pomyśleć. - Kocham cię Isabelle - powiedział i ucałował jej nos. - Kocham cię tak bardzo, że czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, żebym mógł tak kochać. Według planu mojego ojca nie powinienem nigdy kochać, powinienem żyć bez uczuć, nie znać ich, lub znać jedynie gniew i nienawiść... Na szczęście matka o mnie walczyła, później razem z Clary i Luke'em... Nawet nie wiesz, jak momentami była to trudna walka, kiedy wpadałem w szał... Na Anioła, czasami mówiłem, że zabije wszystkich... Wyobrażasz sobie? 5-letnie dziecko, grożące, że zabije i rzucające sztyletami po pokoju, starając się trafić we własną matkę... Przytuliła go do siebie, wtuliła jego ciało, w swoje, gładziła po plecach, starając się przegnać wszystko to, co było złe. - Kochasz mnie, a ja kocham ciebie... Tylko to się liczy. Wszystko inne to dodatki do naszego życia, a na niektórych nawet nie warto się skupiać. Po prostu... Żyjmy, dobrze? - Jeśli się nie zgodzę, to mnie odepchniesz i co najwyżej poprzytulam tylko twoje plecy, co nie? - Możliwe... - Żyjmy więc sobie... Carpe diem, kochanie... Księga III : Rozdział 4 : "słowa, które mogły złamać ją" Na wstępie ogłoszenie parafialne. Ponieważ pod ostatnim postem zainteresowanie odnośnie jakiegoś nazwijmy to eventu na 4 lata, które pisze dla Was na Blogspocie było niemalże zerowe, to po prostu nic nie będzie. Postaram się pisać co piątek, ale wiecie - jakby w piątek się post nie pojawił to na pewno będzie w niedzielę. Przyjmijmy taki harmonogram. Suma sumarum, na pewno będzie rozdział w tygodniu. Jeśli ktoś stąd czyta Owca Life to tam będzie ta sama formuła co jest, czyli post co niedzielę. Na tym chyba kończymy ogłoszenia, miłego rozdziału Owca :D Postać przesuwała się po drodze, niczym widmo, albo upiór, który powstał z dawnego pobojowiska i w pełni księżyca zmierza tam, gdzie miał iść razem z innymi kamratami, szukając zemsty i ukojenia. Dowodem, na to, że postać jednak należała do świata żywych był jej ciężki oddech i sapanie. Lecz nic poza tym, nie przemawiało za tym, że to faktycznie człowiek, a nie zjawa. Jego łachmany wisiały na nim niczym na starym strachu na wróble, a kościste, niemal białe palce, jak dłonie upiora co jakiś czas wysuwały się pod resztek płaszcza, aby naciągnąć podarty kaptur na wynędzniałą twarz. Zatrzymała się. Rozejrzała się i spojrzała w górę, na zasłonięte chmurami niebo. Długie westchnienie, zmieszało się ze szlochem pełnym bezsilności. Owa chwila załamania nie trwała jednak długo. Kościste palce znów zaciągnęły rozchełstane odzienie, a postać ruszyła dalej. Ku granicy. Drzewa zaszumiały. Dźwięk ten wydawał mu się złowrogi, jakby słyszał w tym wojenną wrzawę, krzyki demonów, wrzaski niemal stratowanych w tłuszczy walczących i jęki rozpaczy tych, którzy zobaczyli nieruchome ciała bliskich. A przecież były to tylko liście poruszone wiatrem. Mimo tego rozejrzał się niespokojnie. Teraz nie mógł ryzykować niczego. Niby byli dość blisko miasta, aby w razie ataku przybyła pomoc, a runy, którymi ten teren obłożyła Clary, razem z czarami Magnusa, powinny stanowić solidną ochronę, ale teraz nie chodziło tylko o ich życie. W grę wchodziło dziecko. Mała istotka, która na razie, według słów czarownika i Tessy, była na razie zbiorem komórek. Ale dla niego było to coś więcej niż kilka małych struktur, które na razie nie budują na razie w pełni nawet jednego palca. Dla niego, to była mieszanina genów jego i jego ognistowłosej ukochanej. Dla niego w tym momencie to było wszystko, za co warto było nawet zginąć. Zerknął przelotnie na okno sypialni. Nikogo tam nie było, ale wiedział, że wszystko to, co nadawało sens jego życiu w tym momencie leżało pod pierzyną i spokojnie spało, najprawdopodobniej leżąc na boku, wtulone w zwiniętą pościel, jak gdyby była to ogromna przytulanka. Uśmiechnął się lekko. Tak sielski i delikatny obrazek, nie mógł zadziałać na niego lepiej. Jednak ten spokój nie trwał długo. Liście znów zaszumiały złowrogo. Rozejrzał się, a jego uwagę przykuła nieco pożółkła kartka, przyszpilona do drzewa prostym sztyletem. Podszedł do niej powoli, uważając na każdy ruch, mimo iż zdawał sobie sprawę z potęgi ochronnych zaklęć, jakie otaczały obszar rezydencji. Ostrożnie wyciągnął broń, zwracając uwagę na każdy dźwięk, najmniejszy szelest, czy inny powiew powietrza. Nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Wyjęcie ostrza z kory nie spowodowało żadnych innych skutków, poza opadnięciem strony do jego stóp. Ostrożnie schylił się po nią i odwrócił. Zmarszczył brwi, czytając zapisek, napisany poszarpanym pismem, odpowiadającym, jego zdaniem plugawej treści. Kiedy tylko ostatnie słowo, niczym echo wybrzmiało w jego głowie, miał ochotę poszarpać papier na strzępy, a następnie znaleźć osobę, która śmiała się w ogóle pomyśleć o takiej treści wiadomości. Powstrzymał się jednak. Był co prawda na granicy, między niepohamowanym szałem, a wybuchem gniewu, napinał papier do granicy rozdarcia go, ale zwolnił uścisk. Spróbował wziąć głębszy oddech. To jednak był dowód. Ale z drugiej strony słowa, które mogły złamać ją. Ciche pukanie zmąciło myśli kobiety. Podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na lekko uchylone drzwi, przez które obserwowały ją dobrze znane jej oczy. - Coś się stało Aline? - Czy możemy porozmawiać? To chyba dość pilne i myślę, że ważne... - Chyba? Dziewczyna weszła do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Usiadła na krześle przed matką, zagryzając ze zdenerwowania wargę. Położyła dłonie na kolanach i przez dłuższą chwilę przyglądała się żyłom, które wyszły przez zaciskanie palców w pięści. - Po prostu, kiedy chodzę po mieście czuje się teraz nieswojo. Na ustach każdego są Morgensternowie, bynajmniej w dobrym znaczeniu. Każdy ma co do nich zarzuty. Kobieta zmarszczyła brwi, coraz pilniej słuchając córki. Nie sądziła, że aż tak negatywne nastroje wywoła powrót rodziny do Idrisu. - Prawie każdy boi się Jonathana. Niektórzy opowiadają straszne historie, jak to demon może przejąć nad nim kontrolę i że może powybijać wszystkich, kogo tylko będzie chciał. Po mieście krążą plotki z tego, jak zachowywał się w Jasnym Dworze, podczas zasadzki.... - westchnęła, wzdrygając się na myśl tego wydarzenia. - Mamo, jestem świadoma tego, co wtedy mówił, ale przecież każdy widział, jak zareagował słysząc imię Isabelle. Jak imię jego siostry odbiera mu... Albo raczej ratuje go od tej demonicznej strony. On nie byłby w stanie nas skrzywdzić, a każdy teraz trzyma przy sobie przynajmniej jedno serafickie ostrze i czuje, jakby miałoby być wymierzone prosto w Jonathana. Wiem mamo, że to... Skomplikowana sytuacja, ale jednak wszyscy wychowywaliśmy się razem. Razem się bawiliśmy, spędzaliśmy czas i trenowaliśmy. Nikt inny nie zna ich lepiej od nas, a my teraz milczymy kiedy inni ich atakują. To mi nie pasuje, dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Nie możemy teraz dopuścić, aby jeszcze wśród nas były teraz rozłamy. Wszyscy mamy jeden wspólny cel - pokonanie Morgensterna. - Masz racje, potrzebujemy teraz jedności... - wymruczała w końcu, masując swoje skronie, chcąc ulżyć sobie w bólu migrenowym. - Nie możemy zostawić ich samych. Clary jest w ciąży, jeśli się o tym dowie może zareagować zbyt impulsywnie, a to może być opłakane w skutkach. - Myślisz, że mogłaby... - Poronić? Możliwe. Pytałam Magnusa jak przewiduje jej stan. Przez fakt, że płynie w niej krew anielska, która na dodatek skumulowała się z nadwyżką jaką posiada Jace nie można określić, jaki przebieg będzie miała jej ciąża... Trzeba naprawdę na nią uważać. - Myślisz, że Łowcy się tym przejmują? - Nie. Zdaje sobie sprawę z tego, że dla nich Morgensternowie to zdrajcy... Wystarczy mi postawa Malachiego, który ciągle chce zmienić moje stanowisko wobec nich... Od zajścia w Jasnym Dworze chce zamknąć Jonathana w izolatce... Gdzie czekałby na śmierć. - Czemu nie zmienisz go? Możesz go odwołać... - Gdyby to było takie proste... Łowcy oskarżą mnie wtedy o zbytnią przychylność wobec Morgensternów i że usuwam ze stanowisk wszystkich, którzy mają odmienne zdanie. Poza tym nie potrzebuje w czasie wojny kolejnych utarczek i dodatkowej papierologii odnośnie wyboru nowego Konsula. Pamiętaj też, że wrogów trzeba trzymać blisko. Wole go kontrolować, niż gdyby miał poza moją kontrolą działać na własną rękę. Tak jest bezpieczniej dla wszystkich. - Dlaczego on właściwie jest tak przeciwko Morgensternom? - Nie wiem i chyba się nigdy tego do końca nie dowiem. Sądzę, że po prostu boi się swojej pozycji. Może myśli, że będę chciała wprowadzić Jocelyn na jego miejsce. - A wprowadziłabyś? - Nie... Nie dlatego, że nie nadawałby się. Kto wie, może i by się sprawdziła lepiej niż Malachi, ale to kiedyś. Teraz jest po zbyt wielu przejściach. Nie chce dodawać jej ciężaru, zwłaszcza, że tyle już przeszła. Poza tym obecnie jej nazwisko nie przyjęło by się jako nazwisko Konsula. Łowcy nie mieliby do niej należytego szacunku lub traktowali jak swojego wroga. Jest niezwykle silną i bystra kobietą, ale jej przejścia... W dodatku ma na głowie Jonathana i Clary, nawet jeśli oboje mocno się usamodzielnili... Zawsze będzie ich mieć pod swoją opieką i będzie obok nich zwłaszcza teraz przy Jonathanie. - To widać. - Pani Inkwizytor - zaczął Malachi, wchodząc do pokoju, ale urwał widząc matkę i córkę. - Przepraszam, za takie wyjście. Nie było zaplanowanego żadnego spotkania i sądziłem, że jesteś sama. - Nic się nie stało. Proszę, co masz za sprawę? - Tak jak prosiłaś zorganizowałem spotkanie na jutro odnośnie naszej obrony. Czy mogę wiedzieć, dlaczego macie takie... Niepocieszone twarze? - Wewnętrzne sprawy... - rzuciła zdawkowo Aline, widząc, że matka nie umie dobrze określić tematu ich rozmowy. - O imieniu Morgenstern? - dopytał Malachi. - Wiedziałem - powiedział po chwili ciszy, podczas której żadna z kobiet nie umiała ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. - To raczej nie jest sprawa, o której chciałabym z tobą rozmawiać, za przeproszeniem... - Wiem dlaczego... Byłem głupi i zaślepiony. Zrozumiałem, że nie powinienem teraz dzielić naszego społeczeństwa. To jest jedynie po myśli Morgensterna, nie na naszą korzyść - powiedział poważnie, nie wyrażając przy tym żadnej pogardy. - Jeśli są jakieś kłopoty chcę chociaż zaoferować pomoc. Sprowadzić Cichego Brata do Clarissy? Udostępnić broń innym? Cokolwiek, czym mógłbym się zająć, a pokazałoby szczerość moich intencji? - Doprawdy chciałbyś im teraz pomagać? - Pani Inkwizytor, chcę, czy nie chcę - to się nie liczy. Liczy się jedność Nefilim, a także fakt iż... Nie ma żadnej ustawy, która pozwoliłaby ich skazać, a według naszego prawa nie ma przestępstwa bez ustawy. Są więc pełnoprawnymi Nefilim, których ja, pełniąc urząd Konsula powinienem chronić przed każdą krzywdą, jaka mogłaby ich spotkać. To jest zadanie mojego urzędu, które chce wypełniać, dlatego nie mogę pozwolić sobie na prywatne osądy... Przynajmniej w wymiarze mojego urzędu, a każdy wie, iż to co myśli Nefilim, a to co robi nie musi znajdować odzwierciedlenia. Mam takie zadania i muszę je wykonywać. Obie kobiety patrzyły na niego z niemym podziwem. Żadna nie sądziła iż może zajść w człowieku taka zmiana, nawet jeśli ograniczała się do sfery jego urzędu i poczynań. Nikt w końcu nie mógł sprawdzić tego, co tak naprawdę myślał, ale to co przed chwilą zadeklarował było postępem. I to milowym. - Dobrze. W takim razie możesz zastanowić się jak przetłumaczyć Łowcom to co sam zrozumiałeś. Że potrzebujemy jedności, nie ostracyzmu - stwierdziła Jia, uśmiechając się do niego blado. - Cieszy mnie ta zmiana. Nie dlatego, że osobiście mam dobre stosunki z Morgensternami, a dlatego, że również zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji naszych czasów i jak ważna będzie zgoda. - Dziękuję pani Inkwizytor. Sądzę, że można poruszyć tą sprawę jutro. Wewnętrzna zgoda jest bardzo ważna, abyśmy mogli stawić opór, a nawet pokonać Valentine'a. Księga III : Rozdział 3 : "potrzebował tylko jednego..." Witam was kochane Ludziki!!!! Tak, znów widzimy się w piąteczek, piątunio, piątusieńko!!! Nie jestem pewna, czy da radę to utrzymać, również na kolejne piątki, ale kto nie ryzykuje nie pije szampana, więc mamy, zobaczymy czy następny post też będzie w piątek, czy jednak w niedzielę. Dobrze, skoro to mamy wyjaśnione to kolejna sprawa. W grudniu - 17 - stuknie mi 4 lata na Bloggerze. Z tej okazji chciałam zrobić coś specjalnego, ale wiecie... Najpierw trzeba zasięgnąć u Was języka. Więc pytam prosto z mostu - chcielibyście coś specjalnego odnośnie tego dnia? I od razu mówię - tak, będzie rozdział bonusowy, ale czy gdybym zrobiła coś innego np. jakiś konkursik, czy coś typu Q&A to będziecie brali w tym udział. Bo jak nie to po wafla mi to robić? ... Odpowiedziałeś sobie? To okey, tak więc w komentarzach napiszcie mi co o tym sądzicie i proszę, żeby serio to potraktować, bo ja Was traktuje serio i staram się wymyślić coś super... Ale wiecie... Odzew mile widziany i tak takiego typu. No to piszcie w komach co o tym sądzicie i mam nadzieje, że rozdział też się spodoba. Bayo!! Pogładził delikatne, rude pukle. Uśmiechnął się, przejeżdżając palcami od jej biodra po odsłonięty przez podwiniętą koszulkę brzuch. Tam rozwijało się jego dziecko. Pod sercem dziewczyny, która znaczyła dla niego więcej niż życie. - Już nigdy nie pozwolę, aby stała wam się krzywda - wyszeptał, składając całusa na czole śpiącej dziewczyny. - Już nigdy na to nie pozwolę. Odetchnął głęboko, wdychając zapach skóry Clary. Uwielbiał ten delikatny zapach szamponu do włosów i płynu brzoskwiniowego, kochał woń jej perfum, którymi spryskiwała najczęściej swoje ubrania, tak żeby nie przesiąkły ostrym zapachem farb. Mieszanka tych zapachów zawsze go uspokajała, działała kojąco na nerwy. Teraz też tak było. Przez pół nocy, zamiast spać patrzył na ukochaną, myśląc, jak to będzie, gdy urodzi się ich dziecko. Zastanawiał się, czy naprawdę to jest realne, czy naprawdę ma zostać ojcem. - Zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni i szczęśliwi... Wszystko kochanie - wyszeptał, ocierając wargi o jej czoło. - Mhm... - mruknęła, wtulając się w jego ramię jeszcze bardziej. - Nie śpisz? Odpowiedziała mu cisza. Przyjrzał się ukochanej i upewnił się w tym, że spała, ale mruczała cicho przez sen. - Kocham cię - wyszeptał, wtulając nos w jej włosy. - Kocham nasze dziecko. Miał już zasypiać od nowa, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zerknął czy, nie obudziło to Clary, po czym spojrzał w stronę wejścia do pokoju. Zanim powiedział "proszę" do sypialni weszła ostrożnie Jocelyn. Nagle poczuł, jak w gardle tworzy się ogromna gula, a w brzuchu nieprzyjemny ucisk. - Jace? - zapytała, nie ukrywając zaskoczenia. Nie miała prawa spodziewać się, że zastanie chłopaka w łóżku z jej córką. Nie po tym, jak wczoraj wyszedł. Nie po tym, jak Jonathan powiedział kobiecie, co zrobił. Rozumiał, aż za dobrze jej zaskoczenie, ale nie był przygotowany na to. Nie by pewien, co powinien powiedzieć matce ukochanej. - Witaj Jocelyn - powiedział cicho, bezwiednie gładząc Clary po głowie. - Co... - Wiem, że wczoraj zrobiłem największą głupotę, jaką tylko mogłem zrobić, ale to się nie powtórzy. Kocham Clary, a wczoraj... Musiałem ochłonąć. Posiadanie dziecka w chwili, kiedy tak naprawdę nie jesteśmy pewni następnych tygodni nie jest najłatwiejszym położeniem, ale nie mam zamiaru uciekać tylko dlatego. Nie zostawię jej samej z naszym dzieckiem. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale moje zaufanie do ciebie raptownie spadło, po tym co zrobiłeś, więc nie wiem, dlaczego miałabym ci zaufać Jace... - Bo ja mu ufam - wyszeptała cicho Clary. Otworzyła powoli oczy. Podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała najpierw na matkę, potem na chłopaka. - Mamo, kocham Jace'a i ufam mu, że to, co stało się wczoraj już więcej się nie powtórzy. Moje zdanie chyba liczy się najbardziej w tej kwestii... - Wczoraj musiałem to wszystko przemyśleć. Byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że... Że teraz to się stanie. - Teraz? Jace, powinniście przewidywać konsekwencje swoich poczynań. Jesteście prawie dorośli, a za kilka miesięcy będziecie mieli dziecko. To nie jest czas na głupie wytłumaczenia. - Nikt o takich nie mówi. Jak mogłem się spodziewać, że... Że to stanie się tak szybko... - Tak szybko? - powtórzyła kobieta, uważnie na niego patrząc. - Jace, mów jaśniej, bo nie mam zamiaru zgadywać co masz na myśli. - Nie myślałaś chyba, że skoro odzyskałem Clary to pozwolę sobie znów ją stracić - powiedział, siadając i przytulając ją do siebie. - Kocham ją za bardzo, żeby znów żyć bez niej... Cóż, gdyby ta sytuacja nie była tak mało romantyczna to pewnie bym się oświadczył jej jeszcze wczoraj, ale nie mając pewności, że mi wybaczy jakoś nie zabrałem ze sobą żadnego pierścionka. - Jace, proszę skończ z sarkazmem. To poważne sprawy. - Jestem poważny. Oświadczę się Clary, wezmę z nią ślub, wychowam z nią dziecko... Albo raczej dzieci, bo na pewno nie skończy się na jednym. Nie zostawię jej już nigdy, bo ją kocham. - Jace... - wyszeptała rudowłosa, patrząc na niego. - Nie musisz... - Ale chce - przerwał jej, obejmując delikatnie. - Chce i to zrobię. Nie powstrzymasz mnie przed próbą oświadczenia się Tobie... Przynajmniej spróbuje... - Spróbujesz? - Nie da się przewidzieć twojej odpowiedzi skarbie... - wyszeptał delikatnie, całując jej skroń. - Jocelyn, naprawdę nie skrzywdzę więcej Clary. - Zobaczymy - mruknęła. - Przynieść wam tu coś, czy zejdziecie do nas? - Zejdziemy. Nie ma co robić zbędnej sensacji - mruknął Jace, powoli wstając. - Na to jest już zdecydowanie za późno. - Jesteś pewna, że to ostatni taki wyskok Jace'a? - zapytała Izzy, składając czerwoną koszulkę i układając ją na półce. - Wiem, że go kochasz i że on to odwzajemnia, ale na pewno nie jesteście też gotowi na posiadanie dziecka. - Nie mów jak moja mama Iz... To robi się straszne, zwłaszcza, że ona teraz będzie stale patrzyć na jego ręce. - Ale jesteś pewna, że to taki ostatni wyskok z jego strony? Nie chciałabym, aby moja najlepsza przyjaciółka cierpiała z powodu, jakby nie patrzeć osoby, która jest dla mnie jak brat. To nie byłoby dobre, zwłaszcza, że no cóż... Jesteście oboje dla mnie ważni. - Dziękuję ci Izzy, ale... Jace to musiał do siebie przyswoić. Ja też nie powiedziałam wam od razu co się dzieje. Nie jestem bez winy w tym temacie i dobrze o tym wiem. Mogłam mu powiedzieć o dziecku inaczej, jakoś go przygotować, a tak naprawdę... Wypaliłam to... - Nie możesz się obwiniać. Sama nie jesteś... Nie jesteś przygotowana na to, żeby już zostać mamą. Powinien od razu cię wspierać, a nie uciekać jak... - urwała nagle, jakby jej słowa zostały trafione pociskiem i rozpadły się, zanim tak naprawdę zdążyła je wypowiedzieć. - Jak Jonathan? - zapytała Clary, patrząc na nią z powagą wypisaną na twarzy. - Znów cię odpycha od siebie? - Tak... Po tym, jak wyszedł od ciebie, zataczając się poszedł w drugą stronę, zachowując się tak, jakby nie chciał mnie widzieć... Ani mnie, ani twojej matki. - To było na odwrót... - Co było na odwrót? Widziałam, jak uciekał jak najdalej, nie patrząc nawet na mnie, jedynie burcząc, żebym przyszła do ciebie, a jego zostawiła w świętym spokoju... - To było na odwrót - powtórzyła, patrząc na nią. - On nie chciał, żebyś to Ty zobaczyła Jego stan - powiedziała, odpowiednio akcentując słowa, kładąc na nie, niemal sztywny i zimny akcent. - Ty miałaś nie patrzeć na niego, a nie on na ciebie. Źle to zrozumiałaś. - Ale, dlaczego? - Izzy, wiem, że nienawidzisz, kiedy się o tym wspomina, ale Jona to jednak pół demon. Walczy z tą drugą naturą, ale zrozum - posiada ją. To, że może przy mnie siedzieć, nie znaczy, że bezwiedne iskry, które czasem pojawiają się na moich rękach to dla niego również piękne ogniki niebiańskiego światła. Nie. To dla niego śmiertelne zagrożenie. To, że większość czasu panuje nad sobą, nie oznacza, że jest tak zawsze. - Ale to mój Jonathan... On nie mógłby... - Mógłby - wyszeptała cicho Clary. - Uwierz, mógłby. Właśnie wtedy, kiedy się dowiedział co zrobił Jace był w stanie zrobić prawie wszystko... Sama się przestraszyłam na początku. Byłam w zbyt wielkim szoku... Myślałam, że straciłam Jace'a, nie mogłam pozwolić sobie na utratę i brata, więc uwolniłam ognika - wyszeptała, kiedy na środku jej dłoni pojawił się malutki ognik, wyglądający niewinnie, ale pozory w końcu mylą. - Dopiero jak go zobaczył trochę się opamiętał i wyszedł z pokoju, zataczając się... Zareagowałam zbyt instynktownie, ale... - Clary... Co on... - Powiedział, że zabije Jace'a, za to, że mnie zostawił w takim stanie - wyszeptała, przesuwając ogniki na palce. - Ja... Nie wiem. To go wkurzyło i to mocno, a ja nie wiedziałam, jak inaczej go uspokoić. Po raz pierwszy bałam się, bo przecież dziecko... - Ale... Dlaczego nie chce, żebym go zobaczyła? W sensie, dlaczego zawsze przede mną ucieka, kiedy zaczyna się robić trudno? - Boi się ciebie stracić. Uważa, że w ogóle nie powinnaś się z nim zadawać dla własnego bezpieczeństwa, a fakt, że nie chcesz go odstępować na krok, sprawia, że niestety, ale sam podejmuje inicjatywę, aby chronić cię przed samym sobą. - Boi się mnie stracić? Przecież... Przecież to nie tak powinno być. Chce mu pomóc uporać się z tym wszystkim, a jak ja niby mam to zrobić, skoro się przede mną ukrywa, co? Jak on to sobie wyobraża, że jak będzie uciekać to wszystko będzie fantastycznie? - To z nim musisz porozmawiać - stwierdziła, gasząc płomień i składając koszulkę. - Ja tego nie zrobię Iz. To ty musisz postawić go przy murze, tak, żeby postanowił się otrząsnąć... Albo zaczął wierzyć, bo myślę, że nie rozumie, tego jak bardzo go kochasz i że to naprawdę stałe uczucie. Siedział, patrząc na wiszący na ścianie Miecz. Powoli uderzał palcami o blat biurka, na którym rozłożone były plany miasta, mapa całego Idrisu i oszacowane liczby sił, jakimi dysponował. Kolejny krok musiał być dokładnie przemyślany pod każdym względem. Sytuacja, jaka miała miejsce w Dworze faeri nie miała prawa się powtórzyć, zwłaszcza, że tam o mało nie mógł stracić zbyt dużo. Mało brakowało, a nie dość, że nie pozyskałby ostatniego składnika to straciłby część swoich ludzi, na korzyść faerii. Nie mógł przecież do tego dopuścić. To Nefilim mieli stanowić przyszłą elitę nowego świata, a już historia zwykłych Przyziemnych pokazała, że jeśli rasa panująca była w mniejszości zwykle przegrywała przy każdej rebelii mas niższych, bądź przy podejmowaniu każdej decyzji mieć na uwadze choćby późniejsze poczynania niższych stanów. Nefilim może i byli inną rasą, posiadającą pierwiastek anielski, nieskazitelny, ale posiadali również ludzkie, przyziemne cechy. Historia kołem się toczy, możliwość była, aby i w tym przypadku zatoczyła okrąg. W końcu kiedyś był w mniejszości. Krąg przeciwko Clave i zdrajcom. Wtedy o mało nie przegrał, teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Był bardzo blisko dopełnienia swojego planu i nie mógł teraz przegrać. Jeszcze raz spojrzał na Miecz, który emanował ciemną poświatą, wywołującą u niektórych niepokój. Demoniczny Miecz, pozwalający mu na panowanie nad całymi hufcami demonów. Kontrolował całą armią tych piekielnych pomiotów. Miał przewagę liczebną nad całym Alicante i Łowcami, którzy zjechali do miasta, nie wspominając faktu, że zawsze mógł przyzwać nowe demony. Do osiągnięcia kompletnej przewagi potrzebował tylko jednego... Drobny fail Bardzo Was przepraszam, ale po prostu nie dałam rady nic napisać, a nie chce w ostatniej chwili coś pisać. Jest post na Owca Life odnośnie 12 listopada, za to. A co do posta tutaj po prostu nie będzie w tym tygodniu. No niestety zaczęłam ostre przygotowania do matury i niestety, ale wszystkiego nie ogarnę, zwłaszcza, że mam jeszcze parę innych rzeczy do szkoły do zrobienia. Postaram się, aby takie sytuacje więcej nie miały miejsca, ale wiecie - opowiadania pisze jako hobby, więc teraz będzie nieco trudny okres, ale kiedy minie trochę szału w związku z kończącym się powoli semestrem i ogarnę trochę swoje sprawy znów będzie regularność i porządne posty. Dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość. Przepraszam za taką, a nie inną sytuację, znowu, ale proszę zrozumcie. Klasa maturalna. Mam nadzieje wam to wynagrodzić później, po maturach, kiedy postaram się więcej pisać, nie tylko na Owca Life, bo jeśli dobrze wszystko policzone i nie będzie zbyt dużych utrudnień jeszcze przed majem III Księga Kaleki dobiegnie końca i wejdą w życie inne moje projekty. To tyle, jeszcze raz przepraszam. Księga III : Rozdział 2 : "My ciebie też" Patrzył na nią. Jak niespokojnie wycierała mokre włosy w ręcznik, który zarzuciła na krzesło. Jak wzięła do ręki szczotkę i rozdzieliwszy rude loki na dwie części, zaczęła czesać tą po lewej, czemu towarzyszyło wyraźne zdenerwowanie. Pokręcił głową i usiadł obok niej, dotykając jej ramienia, przez co podskoczyła, jakby nie spodziewając się go. - Co? - szepnęła wyrwana ze swoich myśli. - Tak, zgadzam się tylko... - O nic właśnie nie pytałem... - mruknął, wyciągając przedmiot z jej ręki. - Jesteś strasznie zamyślona dzisiaj, jakby... - Po prostu to wszystko do mnie wraca... Dzieciństwo. - Nie musisz się tym katować... To już minęło i nie pozwolę, żebyś... - Akurat nie myślałam o tym... Bardziej o tych spokojnych dniach z mamą, Lukiem i nami nad jeziorem, albo rzeką. Te miłe wspomnienia, kiedy byliśmy prawdziwymi dziećmi. - Kiedy ciągnąłem cię za warkocz - mruknął, uśmiechając się lekko, zaczynając delikatnie czesać mniejsze pasma loków. - Teraz na szczęście już nie ciągniesz... - Zawsze chciałem zwracać twoją uwagę na siebie... Nie wiem, jakoś potrzebowałem twojego zainteresowania, świadomości, że zajmujesz się mną... Wiem, to dziecinne, ale byliśmy dziećmi. - Cóż, teraz role się odwróciły... - Clary, wózek nie sprawia, że... - Znów mnie źle zrozumiałeś. Myślałam raczej o tym, że będziesz częściej czesać moje włosy. Całkiem przyjemnie się czuje, kiedy to robisz. - Nie dziwię się. Ty prawie powyrywałaś swoje włosy - mruknął, podkręcając wilgotne pasmo w jeden, gruby lok. - Czym tak się zamyśliłaś? - Mówiłam, ci, że dzieciństwem. - Nie chce być nieufny względem ciebie skarbie, ale to niezbyt możliwe. Coś się stało, tak? Dalej myślisz o reakcji Łowców, czy martwisz się bratem? Westchnęła, skrywając twarz za woalem mokrych, rudych włosów. Chłopak jednak nie dał się zbyć i odgarnął jej włosy, bardziej przysuwając ją do siebie. Objął ją ramionami i niezbyt przejmował się faktem, że od włosów ukochanej koszulka robiła się coraz mniej sucha. - Nie ukrywaj się przede mną kochanie. Kocham cię i nie pozwolę, aby coś cię dręczyło. Już od dawna nie musisz sama mierzyć się ze swoimi problemami. Twoje kłopoty to moje kłopoty i martwię się o ciebie... Clary, ja szaleje, kiedy nie wiem, co się z tobą dzieje i co zaprząta twoją piękną główkę, rozumiesz? - To... Nic ważnego... Nie powinieneś się tym przejmować, to tylko takie kobiece zamartwienia... - Nie wydaje mi się skarbie. Spójrz na mnie - poprosił, a kiedy odwróciła wzrok delikatnie ujął jej podbródek, zmuszając do spojrzenia na niego. - Kocham cię i cokolwiek by się nie stało, nic tego nie zmieni. Kocham cię jak wariat i to się nie zmieni nigdy. - Ale... To... - A więc coś jednak jest na rzeczy - mruknął, gładząc ramię dziewczyny. - Więc, co się dzieje? - Jestem... W ciąży... - wypaliła między dwoma większymi wdechami. Chłopak zmarszczył brwi początkowo nie dowierzając, ale kiedy wyraz twarzy Clary, wyrażający pełną powagę i cień strachu, nie zmienił się rozchylił usta nie dowierzając. - My... Będziemy mieli... - Dziecko - dopowiedziała cicho. Chłopak puścił ją i usiadł na skraju łóżka, chowając twarz w dłoniach. Siedział tak przez chwilę nie wiedząc zbytnio co zrobić. W pokoju zapanowała kompletna cisza, słyszał więc swój nierówny oddech, a w głowie zaczęło kołować mu się tysiąc myśli na raz. Kilka razy odetchnął głęboko, ale na wiele się to nie zdało. W końcu wstał z łóżka i szybko ubrał spodnie, koszulę i kurtkę. Bez słowa wyszedł z pokoju, nawet nie rzucając spojrzenie na dziewczynę, która bardziej słysząc niż widząc zza łez, które zaczęły zbierać się w jej oczach zaczęła szlochać, zwijając się na łóżku niczym embrion, zaciskając ramiona na brzuchu, w którym zaczynała rozwijać się mała istotka. Nie pamiętał później jak opuścił rezydencję, ani dlaczego właściwie wybrał drogę wiodącą do jeziora Lyn. Po prostu szedł tam, gdzie prowadziły go nogi, starając skupić się na dźwiękach cykad, szumu koron drzew i odgłosach kroków, jakie oddzielały go od domu. Chciał skupić się nad tym, a nie nad szumem w głowie, ponad którym wybijał się głos dziewczyny mówiącej, że jest w ciąży. Będzie miał dziecko z nią. Co prawda mówił, że nie miałby nic przeciwko posiadaniu dziecka, ale kiedy stało się to faktem stracił mowę. Ten raz, kiedy ich za bardzo poniosło przyniósł właśnie owoce. Mały Łowca rozwijał się pod sercem rudowłosej. Nigdy nie spodziewał się, że tak szybko zostanie ojcem. Nigdy nie chciał, aby nastąpiło to w chwili, kiedy psychopatyczny, biologiczny ojciec Clary będzie na nią polować, a w Idrisie szykowano się do wielkiej wojny, w której będzie musiał brać udział i nie wiedział, jak może się to wszystko potoczyć dalej. Zbyt dużo myśli kołatało się w jego głowie. Musiał je sobie poukładać, musiał wymyślić, jak zapewnić bezpieczeństwo własnej dziewczynie, a teraz jeszcze dziecku. Musiał poukładać sobie całe życie na nowo - nie tyko uwzględnić potrzeby dla ich dwójki, ale teraz jeszcze dziecka. Musiał szybko dojrzeć, stać się najlepszym ojcem dla przyszłego Łowcy. Szedł dalej biorąc coraz głębsze oddechy i coraz wolniej wypuszczając później oddech. Starał się przez to uspokoić zarówno umysł, jak i szaleńczo bijące serce. Nie miał pojęcia jak poukładać całą tą burzę myśli. Cicho otworzył drzwi i zamarł w półkroku. Leżała zwinięta w kłębek, a jej ciałem niemal szarpało kolejne ataki szlochu, który starała się tłumić, wtulając twarz w poduszkę. - Clary, cholera - warknął siadając obok niej na łóżku i przyciągając ją do niedźwiedziego uścisku, starając się tym ją uspokoić. - Gdzie ten Herondale? Czemu siedzisz sama i płaczesz? Claryś, co jest, na Anioła! - Po.... Po... Poszedł... Nie.... Nie... Wi...em... Ggg..dzie - powiedziała między kolejnymi szlochami. - Csii.. - wyszeptał, przytulając ją jeszcze mocniej. - Ale czemu płaczesz? - zapytał, całując ją w czoło i delikatnie kołysząc ją, starając się ją uspokoić. - Je...Jestem w ci...ciąży - wychlipała, chowając twarz w jego ramieniu. - Pppowiedziałam mu i... i... i pooszedł - wychlipała, a jej klatka niemal trzęsła się od środka, jak w drgawkach. - Jak to poszedł? - zapytał, zaciskając palce na jej ramieniu. - Ten skurwiel cię zostawił z dzieckiem?! - krzyknął, czując, jak gniew niczym trucizna przeszywa jego naczynia krwionośne. - Jona... To... - Nie. Zabije tego psa, rozumiesz? ZA-BI-JE! Clary niczym oparzona odskoczyła od niego. Ledwo utrzymała się na krawędzi łóżka i zasłoniła twarz ramieniem. Chłopak sapnął, widząc przerażenie w jej oczach i niebieski ognik, skaczący niewinnie między jej palcami. Sam cofnął się, niemal upadając z łóżka. Zerknął na przerażoną siostrę i rozłożył ręce. - Clary... Dziewczyna nie opuściła ręki, a jedynie kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Poczuł ból, który zacisnął jego serce. Niemal jak pijany zatoczył się do drzwi i wyszedł na korytarz, napotykając pytające spojrzenie Jocelyn i Isabelle. Zobaczywszy szatynkę odwrócił się i opierając o ścianę chciał już iść, ale zatrzymał go aż zbyt głośny krzyk Isabelle pytającej, co się stało. - Ten skurwiel zostawił ją samą... Z dzieckiem... - warknął, idąc starając się opanować gniew i jednoczenie jak najszybciej zniknąć z pola widzenia Isabelle. Stanął przed plażą, na krawędzi piasku i trawy. Wpatrywał się w nieruchomą taflę niemal martwego jeziora - żaden podmuch nie marszczył nawet powierzchni wody, przez co z daleka wyglądała jak ogromna, srebrna moneta, jeszcze przed wybiciem na niej nominału. Niczym płaski okrągły, żeton. Odetchnął jeszcze kilka razy zimnym, nocnym powietrzem, patrząc w gwiazdy. Szum w głowie ustał. Był spokojny, ale dalej męczyło go coś, przeczucie, że mimo to, szykuje się coś. Uparcie wpatrywał się w toń jeziora. Chciałby kiedyś, aby Clary zobaczyła to miejsce. Może by namalowała tu spokojny, sielankowy obraz? Może by urządzaliby tu sobie piesze wycieczki z ich dzieckiem? Clary. Myśl, że zostawił ją samą w pokoju, wychodząc bez słowa uderzyła w niego, niczym piorun. Przecież ona teraz mogła zalewać się łzami, kiedy on myśli o sielance nad jeziorem! - Cholera! - warknął i ruszył biegiem w stronę domu. "Jeśli przeze mnie coś zrobiła, płakała, czy coś gorszego, chyba tu znów przyjdę... Z kamieniem młyńskim." pomyślał, coraz szybciej biegnąc. - Clary, ale on może chce wszystko przemyśleć... Nie wierze, żeby chciał zostawić ciebie i dziecko... - Prze...cież wyszedł... Nie chce... Nas - wydukała. Jocelyn pokręciła głową i jeszcze mocniej przytuliła do siebie córkę. Cicho zaczęła jej nucić jakąś melodię, gładząc ją po głowie i co jakiś czas całując jej czoło. Isabelle, nie wiedząc co robić położyła się po drugiej stronie i sama zaczęła gładzić dziewczynę po ramieniu, próbując ją uspokoić. Kiedy rudowłosa w końcu zasnęła zmęczona szlochaniem obie wstały i po cichu opuściły pokój. Odeszły na wszelki wypadek kilka kroków i dopiero spojrzały po sobie. - To nie możliwe, żeby zostawił je. - Jeśli nie wróci do rana... Jonathan... - Co się z nim dzieje? Dlaczego tak uciekł? Dlaczego mnie opycha, gdy coś zaczyna się dziać? - Chce cię ochronić przed samym sobą, ale akurat teraz powinnaś go zostawić samego. Musi się uspokoić. - Mogę mu pomóc, wesprzeć, czemu mnie odpycha? - Są rzeczy z którymi sam do końca sobie nie radzi, ale żeby to do siebie przyswoić potrzebuje czasu. Musi zrozumieć, że... To czas, aby powiedzieć ci wszystko. - Wszystko? - Ja ci nie mogę powiedzieć, bo to decyzja mojego syna, ale... Jesteś dla niego ważna, nie wątp w to. On po prostu potrzebuje czasu. Wiele w jego życiu teraz się pozmieniało i musi poczuć stabilizację, zanim ci powie. W głębi duszy to dalej chłopiec, który chce bezpieczeństwa i akceptacji. - Kocham go... - wyszeptała, obejmując się ramionami. - Nie chce, żeby przede mną uciekał, przez to jaki jest... Kocham go takim jaki jest. - Wiem Izzy. I on też to wie, ale musi w to uwierzyć. Musi do niego dotrzeć, że to prawda i że to się nie zmieni. Wpadł do rezydencji i wbiegł po schodach. Kiedy jednak chciał skręcić w korytarz do jego pokoju ktoś pchnął go na ścianę, uderzając nim dość brutalnie. Chciał się wyrwać, ale żelazny uścisk nie tylko nie pozwolił mu na to, ale z każdym jego ruchem stawał się coraz mocniejszy. - Jak myślisz, Herondale, co ci zrobię, za to, co zrobiłeś mojej siostrze? Jace, gdyby nie widział Jonathana we Dworze, pewnie by odetchnął, ale zważywszy na tamto doświadczenie spiął się jeszcze bardziej. - Jonathan, wiem jak ją skrzywdziłem i chciałem to teraz naprawić... - Naprawić? - powtórzył szyderczo. - A powiedz mi, jak chcesz naprawić jej atak paniki i niepohamowanego płaczu, co? Jak chcesz jej zrekompensować strach i ból jaki przeżyła przez ciebie? Jak chcesz jej powiedzieć, że najpierw uciekłeś, a później wracasz sobie i myślisz, że wszystko jest załatwione, co? Słucham, Herondale? - Nie wynagrodzę jej... Nie będę umiał tego cofnąć Jonathan, ale zapewnię i jej, i dziecku najlepsze warunki i bezpieczeństwo. Jonathan, kocham twoją siostrę i zrozumiem, jeśli za to, co zrobiłem... Nie jestem wart, żeby do niej iść i prosić, żeby mi wybaczyła. Ja to zrozumiem, ale mam nadzieje, że dasz mi szansę. Powiedziała, że jest w ciąży, a ja spanikowałem. Tak, przestraszyłem się, bo idą okropne czasy i nie chciałem, żeby dziecko urodziło się w takim koszmarze. Ale skoro jest... To zrobię wszystko, żeby to się skończyło zanim przyjdzie na świat. Tylko tak mogę jakkolwiek pokazać jak mi na nich zależy... - Kochasz ją? I dlatego ją zostawiłeś? - Musiałem to wszystko przemyśleć, ale teraz już wiem. Nie zostawię jej. - Już to zrobiłeś Herondale... - Nie zrobię tego kolejny raz... Jeśli tylko mi na to pozwolisz. - Gdyby moja siostra tak cię nie kochała - warknął, puszczając go. - Płakała... Była przerażona, a teraz śpi... Lepiej nie zrań jej drugi raz, bo to będzie twój ostatni... Mimo tego, że bardzo cię lubię Jace. - Zobaczymy, czy mi w ogóle tym razem uda się ją przebłagać na 2 szansę, bo jak nie, to... To dom będzie ich, załatwię im to. - Jak to? - Jak mi nie wybaczy to zostaje mi tylko jezioro Lyn, tak jak ci mówiłem. Chłopak nic już nie powiedział, jedynie kąciki ust podniosły mu się lekko do góry. Nie wiedział jak to interpretować, dlatego powoli ruszył do pokoju. Ostrożnie wszedł do sypialni. Zamknął za sobą drzwi i serce złamało się, kiedy zobaczył ślady łez u dziewczyny - czerwone oczy i policzki, suche usta. Odetchnął głęboko i cicho zdjął z siebie kurtkę. Powoli podszedł do łóżka i delikatnie ucałował ją w czoło. - Tak bardzo przepraszam Clary... Nie wiem, jak mogłem tak skrzywdzić moją ukochaną... Zsunął się z łóżka i chciał znów wyjść, poczekać na korytarzu na ranek, kiedy dziewczyna się obudzi, ale usłyszał szelest i cichy szept. - To dlaczego znów wychodzisz? Odwrócił się i zobaczył intensywnie wpatrujące się w niego tęczówki. - Clary - wyszeptał. Podszedł do niej i przytulił ją mocno. - Przepraszam, ale byłem w szoku... Nie chciałem mieć teraz dziecka, teraz kiedy nadchodzi wojna, ale... Ale skoro już mamy dziecko w drodze, będę musiał zakończyć tę wojnę, zanim się urodzi... - Co? - Kocham cię. Kocham nasze dziecko. Kocham was. I przepraszam, za to, że cię zostawiłem. Już tego nie zrobię, jeśli tylko będziesz chciała dać mi następną szansę... - Nie mówisz tego, bo Jonathan, albo... - Kocham cię Clary. To jedyny powód. Kocham cię i spędzę z Tobą całe życie, jeśli tylko tego będziesz chciała. Przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie. Po chwili jednak jej małe rączki złapały za klamrę jego spodni, którą sprawnie odpięły zsuwając je. Jace skopał je z nóg i zrzucił z łóżka, patrząc na dziewczynę, która podciągała mu w tym czasie koszulkę. Zdjął ją. - Chodź do mnie - wyszeptała, przykrywając go kołdrą. - Jesteś zimny... - Myślałem, że gorący... - odparł, wywołując u niej śmiech. - Cóż, przekazałeś chyba to dziecku ze stratą dla siebie. - To żadna strata. Nawet miło, że dziecko będzie miało coś po mnie - odparł, przytulając ją do siebie. - Kocham cię. - My ciebie też - wymruczała, odprężając się wtulona w niego. Rozdział 5 Jace - No to gdzie idziemy? Wiesz że nie lubię niespodzianek. – powiedziała Clary gdy wyszliśmy z Instytutu - Do parku. Moja rudowłosa odetchnęła z ulgą gdy weszliśmy do parku. Pociągnąłem ją w stronę polany Nocnych Łowców, gdzie już wcześniej przygotowałem piknik. Kiedy dotarliśmy do koca ja siadłem a Clary stała z otwartymi ustami i patrzyła na mnie i wszystko co przygotowałem. - No siadaj. Chyba że, nie podoba ci się? – spytałem marszcząc brwi - Bardzo mi się podoba. – usiadła tyłem do mnie i wtuliła się w mój tors – Jest doskonale. Pocałowałem jej włosy i siedzieliśmy tak dłuższą chwile a potem zaczęliśmy jeść. - Kiedy idziemy znowu do Pandemonium? – spytała Clary a ja o mało nie upuściłem noża którym kroiłem jabłka. - Jak to kiedy? - Na następne polowanie. Nie chcesz iść? - Nie ważne co ja chcę, ty nigdzie nie pójdziesz. – powiedziałem zbyt ostro i tym ją zdenerwowałem. - Dlaczego? Chodzi o to że jestem w ciąży? - No… - Jace, ogarnij się. Ciąża to nie choroba. – wstała i zaczęła przechadzać się nerwowo po brzegu lasu. Też wstałem i stanąłem przed nią. - Przepraszam, nie to miałem na myśli. Po prostu się martwię o ciebie i nasze dziecko. Nie chcę żeby stała się wam krzywda. – na te słowa zatrzymała się i popatrzyła na mnie smutno - Przepraszam, nie chciałam się na ciebie denerwować. Możemy już wracać? Trochę mi zimno. – powiedziała i obięła się rękami. Narzuciłem jej moją kurtkę na ramiona i objąłem. Wróciliśmy do Instytutu. [ Clary Gdy wróciliśmy byłam bardzo zmęczona. Jace musiał iść wcześniej do Magnusa więc wzięłam kubek mojej ulubionej ziołowej herbaty i usiadłam na kanapie w salonie. Wpatrywałam się w ogień i piłam. Po pewnym czasie kubek był już pusty więc odłożyłam go na stoik i ułożyłam się do snu… [ Isabell Szukałam Clary po całym instytucie, nigdzie jej nie było. W końcu znalazłam ją śpiącą na kanapie przed kominkiem. - Clary, obudź się muszę cię ubrać. – szeptałam gdy ona otworzyła oczy. Była wyraźnie zaspana. - Co? O co chodzi? – wymamrotała sennym tonem - Choć muszę cię ubrać. Po godzinie była prawie gotowa. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda i czarne zamszowe szpilki. Delikatnie ją pomalowałam tylko po to by wydobyć z niej piękno „prawdziwej kobiety”. Brakowało jeszcze tyko biżuterii. - Jace kazał ci to przekazać. – powiedziałam i podałam jej szkatułkę którą wcześniej dał mi Jace. Otworzyła ją i do jej oczu zaczęły napływać łzy. – Tylko się nie rozpłacz bo rozmażesz makijaż. – powiedziałam i podałam jej chusteczkę. Zaczęłam zakładać jej biżuterie, był to delikatny komplet składający się z wisiorka, kolczyków i bransoletki, w kształcie łez. Wszystko było ze srebra a kamienie to diamenty i szmaragdy, które doskonale podkreślają kolor jej oczu. Nieźle się wykosztował. Ale on robi dla niej wszystko. [ Clary Bałam się że przewrócę się w tych szpilkach i kiedy tylko mogłam podtrzymywałam się na Izzy. Wyszłyśmy z „domu” i ruszyłyśmy do Magnusa. Parę razy zaczęłam się przewracać ale Isabell zawsze mnie łapała. Zadzwoniłam do drzwi które same się otworzyły i weszłyśmy do środka. W holu były wieszaki na kurtki i płaszcze, gdy weszłam dalej usłyszałam głośną muzykę i zobaczyłam coś zupełnie innego niż się spodziewałam. Przy lewej ścianie stał bar obsługiwany przez dwóch kelnerów, po prawej kanapy i stoliki, na środku ogromny parkiet a za nim scena. Jeszcze nikt nie grał ale muzyka wydobywała się z wierzy ustawionej w rogu obok sceny. Poszukałam wzrokiem Jace’ a ale nigdzie go nie znalazłam. - Musimy poczekać na niego. – powiedziała Isabell gdy zobaczyła że się rozglądam – Choć, usiądziemy bo się zaraz przewrócisz na tych szpilkach. – wyszeptała i pociągnęła mnie na jedną z kanap. Siedziałyśmy tak dłuższy czas, ja piłam sok a Izzy kolejnego drinka. Niestety gdy wstała i chciała iść po następnego lekko się zachwiała i opadła na kanapę obok mnie. - Chyba tam nie dojdę. Przyniesiesz mi drinka? – zapytała robiąc słodkie oczka. Westchnęłam. - Dobra ale będę mogła zdjąć te głupie szpilki. - Spoko, gdy oni przyjdą – zamyśliła się chwile – będziesz mogła zdjąć buty. – powiedziała a ja od razu zdjęłam szpilki i podeszłam do baru. - „Sex on the beach” poproszę. – siadłam na krzesełku przy barze. Długo nie musiałam czekać, po chwili dostałam kieliszek z drinkiem. Wstałam i już byłam w połowie drogi gdy usłyszałam gniewny krzyk: - Clary, co ty robisz? – tak się wystraszyłam że podskoczyłam i upuściłam kieliszek. Gdy odwróciłam głowę okazało się że w stał Jace i wpatrywał się we mnie miażdżącym spojrzeniem. Podszedł do mnie i stanął naprzeciwko – Dlaczego? - Co, dlaczego? – spytałam zdezorientowana. - Dlaczego uwzięłaś się na nasze dziecko? - Jace, nie rozumiem. Możesz mówić jaśniej? - Dlaczego chcesz się go pozbyć? - Kogo? Naszego dziecka? – spytałam z niedowierzaniem. - A niby dlaczego byś piła, może zechcesz powiedzieć? - Ja nie piłam żadnego alkoholu. – nie wiedziałam co mam zrobić. Do oczu zaczęły napływać mi łzy – Jak mogłeś coś takiego pomyśleć. Ja ryzykuję życiem dla naszego dziecka a ty oskarżasz mnie że piję alkohol?!!! – ostatnie zdanie wykrzyczałam tak głośno że Alec i Magnus zeszli z góry. - Co się stało? – zapytał Alec - Twój parabatai oskarżył mnie o to że chce się pozbyć naszego dziecka… tylko dlatego że zobaczył jak niosłam drinka dla Izzy. – powiedziałam i pobiegłam do jednej z gościnnych sypialni Magnusa. Zamknęłam drzwi runą i usiadłam na łóżku. - Clary, nie chcę na ciebie naciskać, ale za 30 minut przychodzą goście. – powiedział Magnus zza drzwi, po namyśle dodał – Jeśli chcesz mogę ich odwołać. - Nie. Zaraz się uspokoję i wyjdę. Potrzebuje tylko trochę czasu. – odkrzyknęłam i weszłam do łazienki. Szybko zmyłam resztki makijażu i nałożyłam nowy. Isabell już tyle wypiła że nie powinna zaważyć. – pomyślałam i wyszłam z pokoju. Przed drzwiami stał Jace. Dopiero teraz zagwarzyłam w co jest ubrany czyli: czarny podkoszulek, czarne dżinsy i eleganckie buty. Włosy oczywiście zmierzwione. Podszedł do mnie, przytulił i szepnął. - Przepraszam. Powinienem bardziej ci ufać. – pocałował mnie w policzek – Czuje się jak ostatni dupek. - Też bym się tak czuła na twoim miejscu. – mruknęłam i pocałowałam go delikatnie w policzek – Rozumiem że Isabell ci wszystko wytłumaczyła. – szepnęłam i pociągnęłam go w stronę salonu. On jeszcze powiedział że Izzy jest zbyt pijana żeby cokolwiek mówić. Reszta imprezy przebiegła bardzo spokojnie. Trochę tańczyliśmy, trochę piliśmy (ja sok) i rozmawialiśmy. Przez cały czas Jace nie opuszczał mnie na krok, ale mi to nie przeszkadzało. Teraz siedzieliśmy i rozmawialiśmy z Moniką, która jest wampirem i starą przyjaciółką Magnusa. - Która godzina? – zapytałam już sennym tonem - Jest 1:30. Chyba powinniśmy się zbierać. – stwierdził Jace a gdy ja pokiwałam głową, wstał i wyciągnął do mnie rękę którą przyjęłam. Wyszliśmy na dwór, było mi trochę zimno bo byłam tylko w płaszczu. Szliśmy przez puste ulice, Jace się lekko chwiał ale doszliśmy do Instytutu bez problemu. Zaprowadziłam go do jego pokoju i pocałowałam na dobranoc. Później wzięłam kąpiel i przebrałam się w piżamę. Ułożyłam się w łóżku ale sen nie przychodził. Myślałam jak będzie wyglądać nasze dziecko i po kim odziedziczy charakter. Zasnęłam dopiero nad ranem… ----------------------------------------- Mam nadzieje że się wam spodoba. Wika Zobacz film: "Krwawienie w ciąży - przyczyny i postępowanie" Wiele kobiet w ciąży zastanawia się, czy mogą jeść i pić wszystko, na co mają ochotę. Z jednej strony starają się zdrowo odżywiać, aby dostarczyć dziecku niezbędnych składników odżywczych, z drugiej często mają ochotę na coś niekoniecznie zalecanego ciężarnym. Czy wszystko jest dozwolone? Okazuje się, że niezupełnie. Niektóre produkty i potrawy odradza się kobietom w ciąży, inne należy spożywać z umiarem, a na pewno nie zaszkodzą. Najważniejszy jest rozsądek. spis treści 1. Pikantne potrawy w ciąży 2. Ryby w ciąży 3. Aspartam w ciąży 4. Czerwona herbata a ciąża rozwiń 1. Pikantne potrawy w ciąży Kobiety w ciąży mogą bez obaw spożywać pikantne potrawy, ponieważ nie mają one wpływu na płód. Co więcej, niektóre z nich mogą mieć korzystny wpływ już po urodzeniu dziecka. Dzieci kobiet, które jedzą czosnek zwykle przez dłuższy czas jedzą pokarm matki. Poza tym niektóre dzieci lubią różnorodność smaku mleka. Wiele zależy także od zwyczajów żywieniowych kobiet. Jeśli matka czuje pieczenie po zjedzeniu pikantnej potrawy, a dziecko wydaje się poirytowane, warto pomyśleć o złagodzeniu diety. 2. Ryby w ciąży Jedzenie ryb w ciąży daje dużo korzyści. Dzieci kobiet, które będąc w ciąży spożywały owoce morza, mają wyższy iloraz inteligencji, lepsze umiejętności motoryczne i komunikacyjne, a także łatwiej odnajdują się w grupie. Ma to związek z kwasami omega-3, które wpływają na rozwój nerwowy. Kobiety w ciąży, które chcą zapewnić swojemu dziecku właściwą ilość kwasu omega-, ale boją się spożywać ryb, powinny sięgnąć po olej lniany, orzechy, soję i jaja. Warto pamiętać o tym, że jedzenie dużych ryb zawierających rtęć, takich jak tuńczyk, rekin, miecznik czy makrela królewska jest niewskazane dla ciężarnych. Rtęć jest toksyczna zarówno dla dorosłych, jak i płodu. Wiele kontrowersji wzbudza także panga, wietnamska ryba o łagodnym smaku i w przystępnej cenie. Krążą informacje, że panga jest hodowana w niehigienicznych warunkach i może być szkodliwa dla ludzi. Jednak ryba ta jest dopuszczona do sprzedaży, czyli spełnia wymogi sanitarne w Unii Europejskiej i można ją bez obaw spożywać. 3. Aspartam w ciąży Aspartam to jeden z najbardziej popularnych słodzików, który jest około 180-200 słodszy niż cukier. Mniej więcej 70% spożywanego aspartamu znajduje się w napojach. Niektóre ciężarne nie spożywają tradycyjnego cukru ze względu na jego kaloryczność i preferują aspartam, który ma 4 kalorie w jednym gramie, ale wpływa minimalnie na zawartość kalorii w posiłkach i napojach, ponieważ dodaje się jego znikome ilości. Badania wykazały, że aspartam jest bezpieczny dla ciężarnych, pod warunkiem, że nie są na niego uczulone. 4. Czerwona herbata a ciąża Czerwona herbata nie jest w zasadzie herbatą, a rośliną strączkową, co sprawia, że nie zawiera kofeiny. Ma także niewiele taniny, dzięki czemu korzystnie wpływa na zdrowie pijących ją osób. Czerwona herbata jest doskonałym naturalnym substytutem kawy dla kobiet w ciąży, które powinny ograniczyć spożycie kawy. Także tradycyjna herbata jest odradzana ciężarnym, ponieważ zawarte w niej w dużych ilościach taniny mogą powodować słabsze wchłanianie żelaza do krwi. W rezultacie wiele kobiet w ciąży ma anemię. Ponadto czerwona herbata może złagodzić niektóre objawy towarzyszące ciąży, na przykład zatwardzenie, mdłości lub skurcze żołądka. Picie czerwonej herbaty może także poprawić pracę wątroby i pomóc w stanie napięcia i depresji. Jednak kobiety w ciąży powinny zwrócić uwagę na to, aby w spożywanej przez nie czerwonej herbacie nie znalazły się inne zioła, ponieważ mogą one prowadzić do niepożądanych skutków. Ciąża to czas, kiedy wiele kobiet ostrożnie podchodzi do kwestii żywienia. Zdrowe odżywianie staje się dla nich priorytetem, jednak często nie są do końca pewne, czy dany produkt lub potrawa są bezpieczne dla płodu. Dobrą wiadomością jest fakt, że dieta ciężarnej nie musi ograniczać się do owoców, warzyw i chudego mięsa. Nawet będąc w ciąży można zjeść pokantne danie lub napić się czerwonej herbaty. polecamy

jace i clary w ciąży